wtorek, 24 grudnia 2013

Czy wiesz, że...czyli ciekawostki - dąbrowstki cz.2

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia oraz zbliżającego się Nowego Roku życzę Wam Drodzy Czytelnicy obfitości łask Bożych, zdrowia, radości i szczęścia.

A pod choinką nowa porcja ciekawostek - dąbrowstek. Czy wiesz, że...
 
- Architekt Zygmunt Fagas zaprojektował dąbrowskie osiedla: Kasprzaka i Mydlice. Ten sam architekt zaprojektował sztuczne lodowiska w Katowicach-Janowie, Sosnowcu oraz współtworzył budynek Głównego Instytutu Górnictwa.

- Pierwsze wodociągi w Dąbrowie zaczęto budować w 1908 roku.

- W naszym mieście występuje jedno z dwóch w Polsce stanowisk wilczomlecza pstrego - rzadkiej rośliny z rodziny wilczomleczowatych.

- Wystrój kościoła  pw. św. Rafała Kalinowskiego przy ulicy Kosmonautów zaprojektowany został przez profesora krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych Czesława Dźwigaja.  Jednym z jego słynnych dzieł jest też Pomnik Tolerancji na jerozolimskim  wzgórzu Armon Ha-Naciw.

- Gdyby wszyscy mieszkańcy Dąbrowy chwycili się za ręce to powstałby łańcuch o długości około 130 kilometrów. Taką odległość musimy pokonać  jadąc z Dąbrowy do Kielc
.
- Głębokość Kuźnicy Warężyńskiej czyli Pogorii IV dochodzi do 23 metrów. 

- Gdyby na Dąbrowę zrzucić  bombę atomową o takiej sile jak na Hiroszimę a epicentrum wybuchu znajdowałby się na rondzie przy Merkurym to fala uderzeniowa dotarłaby: na zachodzie do Szpitala Miejskiego, na wschodzie - do Reala, na północy do Biedronki przy Konopnickiej a na południu do stadionu Górnika na Zagórzu.

- Bobry które zamieszkują Błędowskie Bagna i okolice pochodzą z Nadleśnictwa Srokowo na Mazurach.

- Rozpalenie wielkiego pieca nr 1 w Hucie Katowice nastąpiło 2 grudnia 1976 roku o godzinie 7:00

- Chińska przeglądarka Baidu na hasło "Blog Dąbrowski" wyświetla takie krzaczki:
抱歉,没有找到与blog dąbrowski相关的网页。
建议:
  • 检查输入是否正确
  • 简化输入词
  • 尝试其他相关词,如同义、近义词等

czwartek, 28 listopada 2013

Czy wiesz, że... czyli ciekawostki - dąbrowstki

   "Ciekawostki - dąbrowstki" - hmm... Pewnie nie jeden polonista załamał teraz ręce ale co tam, rymuje się i jest fajnie ;-). Będę co jakiś czas publikował tutaj ciekawostki z różnych dziedzin dotyczące naszej Dąbrowy. Takie właśnie ciekawostki - dąbrowstki. Co prawda są tak krótkie, że możemy wypowiedzieć je na jednym wydechu ale żyjemy przecież w erze smsów i Twittera :-).

Czy wiesz, że.....
 - W latach 1977-1984 powierzchnia DG wynosiła aż 209 kilometrów kwadratowych

- Jeden z kominów "Huty Katowice"  jest wyższy o całe osiem metrów od warszawskiego Pałacu Kultury

- Do Dąbrowy chciano przyłączyć Kazimierz Górniczy i Zagórze

- Bazylika Najświętszej Maryi Panny Anielskiej jest najwyższym budynkiem sakralnym w Zagłębiu 

- Dąbrowski Zespół Pieśni i Tańca "Gołowianie" początkowo nazywał się "Gołonogowianie" 

- Dąbrowa jest prawie sto razy większa od Księstwa Monako

- Na terenie miasta jest więcej gatunków chronionych roślin niż w Kampinoskim Parku Narodowym

- Dąbrowa podobnie jak Kraków ma swoje Planty

- Jeden z najgrubszych na świecie pokładów węgla kamiennego odkryty został  właśnie w Dąbrowie

- Gdyby "Hutę Katowice" całkowicie wyburzyć to gruz i tak wystawałby dwa metry ponad poziom zerowy

- Krzysztof Kieślowski w latach 40-tych i 50-tych XX wieku mieszkał w Strzemieszycach

- Ponad 600 przedstawień teatralnych wystawił teatr działający przy ZDK dawnej huty im. F. Dzierżyńskiego ( Huty Bankowej)

- Przez kilka dni w roku z Dąbrowy możemy zobaczyć Tatry

- Na  jeziorze Pogorii I trenował Waldemar Marszałek, wielokrotny mistrz świata w sportach  motorowodnych

niedziela, 24 listopada 2013

Modernizm w Dąbrowie Górniczej

   Oczywiście tytuł jest nieco na wyrost. Są miasta gdzie przykładów Modernizmu w architekturze i urbanistyce jest o wiele więcej i są bardziej znamienite niż nasze. Do takich miast z pewnością możemy zaliczyć Katowice, Warszawę, Gdynię, Bielsko-Białą, Kraków czy Wrocław. Niejednokrotnie moderna w tych miastach została doceniona w kraju i za granicą, powstał  szereg opracowań na ich temat a turyści mogą korzystać z wytyczonych szlaków opisanych zresztą w internecie. Na naszym zagłębiowskim podwórku architekturę taką bez problemu odnajdziemy też w Sosnowcu i Będzinie. Będziński dworzec kolejowy projektował nawet światowej sławy architekt Edgar Norweth.
  Modernizm w Polsce  możemy zasadniczo podzielić na dwa okresy: przedwojenny i powojenny. Przed drugą wojną światową styl ten dotyczył bardzo często obiektów użyteczności publicznej jak też zarezerwowany był dla elity - powstawały wtedy awangardowe jak na tamte czasy wille.  Modernizm to nie tylko pojedyncze budynki ale też całe systemy mieszkalne w postaci sporych kwartałów miejskich czy  dzielnic. Modernistyczni twórcy zakładali, że o pięknie budynku świadczy jego funkcjonalizm, dlatego odrzucano wszelkie zdobienia. Niektórzy z architektów wiązali z  Modernizmem misję, mającą na celu zapewnienie szerokiej masie ludzkiej, dobrej przestrzeni do życia. Pomimo, że nurt ten odrzuca niejako istnienie przewodniej formy czy też stylu, budowle te są charakterystyczne i  mają pewne cechy wspólne. W wielkim uproszczeniu możemy je wymienić: brak zdobień, unikanie symetrii, płaskie dachy, ściany kurtynowe, szerokie okna doświetlające wnętrza np. przeszkolone klatki schodowe, białe i pastelowe elewacje, okrągłe okna podkreślające nowoczesną stylistykę. Modernizm przede wszystkim wprowadził do architektury pojęcie wolnego planu co oznaczało w praktyce  rezygnację z pomieszczeń zamkniętych, zastępując je tzw. kontinuum przestrzennym.
   To tak w telegraficznym skrócie. Należy pamiętać jednak, że styl ten wymyka się próbom zaszufladkowania, dlatego może jest tak niesamowity. Na szczęście wróciła moda na Modernizm i budynki wybudowane w tym stylu wracają do łask. Wiele jest do zrobienia, do poprawienia ale kamyczek uruchamiający lawinę  już ruszył - może kiedyś dotrze ona też do Dąbrowy?
   Moje zainteresowanie Modernizmem dąbrowskim zaczęło się podczas kontemplacji widoku z balkonu :-). Otóż po ponad dziesięciu  latach zorientowałem się, że to co do tej pory brałem za komin w rzeczywistości jest wieżą kościoła pod wezwaniem Świętego Józefa na ulicy Konopnickiej.




   Sam kościół zaprojektowany został przez Józefa Jaworskiego. Rozpoczęcie budowy datuje się na 1938 rok. Niestety po wkroczeniu wojsk niemieckich, zgromadzone materiały budowlane zostały skonfiskowane przez okupanta. Mimo to, niedokończona świątynia została pobłogosławiona w 1940 roku przez biskupa częstochowskiego Teodora Kubina. Po wojnie, dokładnie w 1946 roku ukończono budowę kościoła. Trochę szkoda, że wieża jest w łososiowym kolorze. Z pewnością korzystniej by było, gdyby cała bryła pomalowana została na biało.




    Zaraz obok bo pod numerem 56 ( ul. Konopnickiej) mieści się kolejny budynek, który podejrzewam o styl modernistyczny. Zespół Szkół nr 1 w którym mieści się szkoła podstawowa i gimnazjum. Wiemy na pewno, że szkoła podstawowa mieściła się tutaj już w 1955 roku. Mamy więc  budynek użyteczności publicznej, lata 50-te w których moderna powstawała i nie została jeszcze zdominowana całkowicie przez socrealizm. Całkiem możliwe, że gmach powstał już wcześniej, przed wspomnianym 1955 rokiem. Niestety nie odnalazłem żadnego zdjęcia z czasu powstania budynku. Na mapie Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego z lat 50-tych XX wieku budynek szkoły jest już zaznaczony ale już na datowanej na 1938 rok niemieckiej Gleiwitz KDR 1927 D1 (Einheitsblatt/Großblatt) widnieje tylko zarys działki na której stoi szkoła. Jest co prawda zaznaczony również budynek ale o znacznie mniejszej powierzchni. Kiedy więc powstał? Pozostaje to na dzisiaj dla mnie zagadką.

Gdyby nie termoizolacja, zielony kolor i zaślepione pionowe świetliki...........

   Kolejny gmach publiczny związany ze szkolnictwem i tutaj już pewność co do modernistycznego charakteru. Zostajemy cały czas na ulicy Konopnickiej tyle, że opuściliśmy już Korzeniec a udaliśmy się do Centrum.  Budynek dzisiejszego Zespołu Szkół Specjalnych nr 6 powstał w dwudziestoleciu międzywojennym i już wtedy pełnił funkcje związane ze szkolnictwem. Poniżej zdjęcie przedstawiające budynek w 1934 roku.

źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe
 
   Mamy więc geometryczną bryłę bez zdobień z przeszkloną klatką schodową. Prostota stylu podkreślona jest jednolitym jasnym kolorem elewacji. Obecnie ten sam budynek prezentuje się nieco inaczej.


   Widzimy, że na przestrzeni lat został rozbudowany a kolorystyka jest całkowicie inna niż pierwotnie.

   
   Kolejne dwa budynki znajdują się w ścisłym centrum miasta. Są to znów gmachy użyteczności publicznej - poczta oraz kamienica z wieżą zegarową ( niestety nie wiem co się w niej znajdowało). Nie wiem też kto zaprojektował te budynki. Wiadomo natomiast, że powstały przed II wojną światową. Budynek z wieżą zegarową przypomina nieco modernistyczny dworzec kolejowy w Będzinie. Nawet tarcza zegara jest w podobnej stylistyce jak będzińska - prosta, przejrzysta, wypisz wymaluj modernistyczna.  


źródło: dawnadabrowa.pl
widok współczesny

źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe
widok współczesny
   Niestety w tym przypadku też nie wiem kto jest projektantem tego niebanalnego zespołu budynków. Podobnie jak we wcześniejszych przykładach charakter stylu został zatarty przez kolorową elewację. Patrząc na to zdjęcie w pierwszym momencie można pomyśleć, że łososiowe skrzydło poczty to inny, oddzielny budynek. Czy faktycznie tak jest?

   Pora na kolejne przykłady dąbrowskiej moderny. Jeden z nich znajduje się na ulicy Okrzei 3. Jest obecnie w fatalnym stanie. Charakterystyczne dla tego budynku mieszkalnego są zaokrąglone bariery balkonowe. Budynek z pewnością powstał przed drugą wojna światową.



   Wracając już do domu, całkiem niespodziewanie natknąłem się na kolejny modernistyczny budynek mieszkalny. Znajduje się na ulicy Sienkiewicza 14A. Jest nieco mniejszy od tego na Okrzei ale za to w lepszym stanie.


   Post ten traktuję jako radosny i  pewnie nieco naiwny wstęp przed wnikliwszym zgłębieniem tematu moderny dąbrowskiej.  Pisząc tekst, odwiedzając przedstawione miejsca i próbując zdobyć na ich temat informacje cały czas miałem wrażenie, że moja wiedza jest niekompletna i obarczona błędem. Dużo tutaj białych plam i wiele pewnie jest jeszcze do odkrycia. Mimo wszystko nie zniechęcam się i będę w przyszłości dalej na łamach bloga wracał do tej tematyki. Zachęcam Czytelników do zgłębienia tematu i podzielenia się swoją wiedzą i przemyśleniami -   architektura modernistyczna z pewnością  na to zasługuje.


sobota, 16 listopada 2013

Poranek na Manhattanie



   Pewnie byłoby sympatyczniej mieszkać w mieście, gdzie dzieje się tyle rzeczy, że nawet pułk  blogerów nie dałby rady  wszystkiego opisać. Niestety, nie ma się co oszukiwać, nie żyjemy w mieście, na które Google reaguje wypluciem z czeluści internetu zdjęć wspaniałych zabytków czy strzelistych nowoczesnych budowli. Nie czarujmy się - żyjemy w przeciętnej wielkości mieścinie, nawet jak na polskie warunki. Może dlatego jak wyjeżdżamy stąd to od razu wiemy, że nie jesteśmy w Dąbrowie, a jak wracamy to  też od razu wiemy, że wróciliśmy. Ciekawe knajpy, gwarne ulice, artystyczne premiery, dziwacy w ekstrawaganckich strojach czy też szklane wieżowce.....wystarczy, to nie jest po prostu Dąbrowa. Chaotyczne strzępy XIX i XX wiecznych robotniczych osad  stłamszone socjalistyczną gigantomanią przemysłową oraz domki, domiska, pseudo pałacyki zielonych przedmieść otaczające gierkowskie blokowiska to jest prawdziwa Dąbrowa Górnicza. To wszystko polukrowane jeszcze nieśmiałą i pełną niedociągnięć infrastrukturą miejską, która na razie miejscami wygląda w miarę sensownie.

Ktoś może mi zarzucić, że takie  opisywanie  DG to jak kopanie leżącego. Pastwienie się nad industrialnym tworem za to, że nie jest Paryżem albo chociaż Pragą. Więc jeśli nie pisać o mieście dobrze to może dać sobie spokój, bo wyrzucanie żali jest po prostu beznadziejne? Racja wyrzucanie żali jest beznadziejne, z tym że niedoskonałość naszego polepionego miasteczka, muszę to wyraźnie zaznaczyć, jest z jakiegoś powodu intrygująca. Nie rozumiem dlaczego, ale tak  uważam. Nieszczególność tej przestrzeni zasługuje na uwagę tak samo jak Tadż Mahal a może nawet i bardziej. Więc dopóki będę dostrzegał w tym zużytym przez czas i ludzi miejscu,  efemeryczny choćby  przebłysk niezwykłości to dotąd będę mozolnie i pewnie niegramotnie o tym pisał.
Pora więc zacząć tę wędrówkę przez banalne krajobrazy w poszukiwaniu boskiej cząstki. Osiedle Sikorskiego czyli Manhattan wydaje się idealnym miejscem do takich wycieczek.
  
Około godziny piątej nad ranem słyszę jęczenie ociężałego Jelcza, który na 11 Listopada połknął niczym wieloryb zaspane jeszcze drobinki ludzkiego planktonu. Konfiguracja połyskujących żółtych światełek w blokach na Leśnej potwierdza moje przypuszczenie co do wczesnej godziny, nie muszę zerkać na zegarek. Próbuję ukraść jeszcze kilka chwil beztroski, ale pod poduszkę i tak wślizgują się  dźwięki windy pomieszane z klatkowym rozgardiaszem. To cierpiący na bezsenność emeryci jako pierwsi wyprowadzają na spacery swoje nieustraszone jamniki i jazgotliwe ratlerki. Psia kakofonia rozlewa się we mgle osiedla, następnie nabrawszy rozpędu przelatuje nad wilgotną taflą Orlika, aby odbić się od niewzruszonych brył siedmio piętrowców i wrócić z powrotem pod moją poduszkę. Dobra wstaję. Wbity w fotel z kubkiem kawy w dłoni bezmyślnie gapię się w telewizor,  gdzie zakorkowana Puławska w Warszawie ściga się o uwagę z równie zakorkowanym Rondem Mogilskim w Krakowie.Ruch wzmaga się też na osiedlowej uliczce. Ludzie wsiadają w swoje samochody i ruszają z kopyta - więcej w tym jednak bezsilnej złości z powodu perspektywy spędzenia najbliższych godzin w kieracie niż porannej energicznej werwy rodem z reklam kawy lub batoników musli. Nabuzowani kierowcy włączają się do nurtu głównych aort komunikacyjnych wokół osiedla. Piłsudskiego huczy coraz głośniej, 11 Listopada cała rozedrgana i nerwowa uniemożliwia praktycznie przejście pieszym na drugą stronę. Dobrze, że są światła.

  Około wpół do ósmej obraz spokojnych, zadowolonych z siebie emerytów wracających z zakupów w lokalnych sklepikach mocno kontrastuje z widokiem rodziców holujących swoje pociechy do przedszkola i szkoły. Niektórzy nerwowo  przekazują ostatnie wskazówki  a raczej rozkazy, wierząc że zostaną zapamiętane: nie żuj gumy na lekcjach, powiedz pani żeby ubrała ci sweterek jak zrobi  się zimno, masz zjeść wszystko na obiadek, nie szalej za bardzo itd. Na ten poranny pierdolnik nie zwraca uwagi Pan Konserwator z przedszkola, jak zwykle uśmiechnięty choć bardziej do swoich myśli niż innych ludzi, całkowicie pochłonięty jest pracami porządkowymi. Tylko on wie w jak wspaniałe tulupy, beczki i piruety wprawił  właśnie swą spalinową dmuchawą  uschnięte jarzębinowe liście. Kompletnie nie zauważa, że przed bramą utworzył się właśnie mały tłumek przypadkowych osób, głośno pomstujących na kierowcę, który zastawił wjazd do przedszkola - jak zwykle pewnie "z braku czasu". Emocje sięgają zenitu, gdy próbujący wyjechać tyłem samochód dostawczy o milimetry mija bok nieprzepisowo zaparkowanego auta. Nawet psy przywiązane do ogrodzenia przez swoich właścicieli odprowadzających dzieci do przedszkola, przestały na siebie szczekać i w napięciu dyszą, wywalając na zewnątrz swoje półmetrowe języki. Udało się, zarysowań na karoserii tym razem nie będzie. Po chwili nie ma już śladu po gapiach, którzy teraz udawszy się do osiedlowych sklepików przekazują relację ze zdarzenia sprzedawczyniom i kolejkowym znajomym. Nieustanny obieg plotek i ploteczek.
   Pod ciucholandem uformowała się już kolejka, prawdopodobnie jest poniedziałek i będzie można przebierać w nowej dostawie tekstylnych okruchów z lepszego zachodniego świata.  Wśród oczekujących, na których składają się w głównej mierze emerytki i gospodynie domowe nie ma jakiejś nerwowości , wszyscy spokojnie czekają trawiąc raczej w swoich głowach refleksje na temat konieczności kupowania używanych ubrań. Czy o tym marzyli? Całkowicie inna jest kolejka, a raczej tłum oczekujących na otwarcie Lidla. Ci naczytali się gazetek reklamowych, w których profesjonalna szlifierka jest  tylko po 99 zł a całkowicie niezbędny do życia komplet męskiej bielizny termicznej  już za 29,99 zł. Podpuszczeni przez reklamy w radiu i telewizji stoją teraz naładowani adrenaliną i czekają na otwarcie przeszklonych drzwi. Przysięgam - kiedyś nagram te  razy, kuksańce, wyzwiska i zwycięskie biegi do koszyków z towarem. Jeśli nie, to niech spłonę w hutniczym piecu!

   Kiedy już wszystkie dzieci zostaną odprowadzone pod skrzydła pedagogów, kiedy zostaną już wybałuszone na wierzch wszystkie psie gały podczas porannego wypróżniania, czas zwalnia. Zaopatrzeni w wiktuały mieszkańcy rozchodzą się do swoich kuchni gdzie gotują obiady i oglądają powtórki telenoweli.
   Taki jest właśnie poranek na Manhattańskim blokowisku. Tak banalny, że aż niezwykły. Opisuję go, ponieważ prawdopodobnie nie zrobił  tego nikt inny i pewnie nie zrobi tego w przyszłości. Niech to miejsce ma swoje pięć minut w czeluściach globalnej sieci - jako świadek tych zdarzeń jestem winny zdania tej relacji.

czwartek, 31 października 2013

Karnawał na Podlesiu

   Statyka tego miejsca niczym kac najbardziej dotkliwa jest rano. Nie licząc pojedynczych spacerowiczów, obściskujących się parek gimnazjalistów, człapiących emerytów i przysypiających  mam z wózkami nie ma tutaj nikogo. Któż chciałby przyjść do zapomnianego skweru, rozeprzeć się na ławeczce i kontemplować sunące ulicą Tysiąclecia samochody? Może tylko jakieś drące mordy typy, wypijające za dużo piwa na jeden raz? Tak, tym jest właśnie to miejsce, jest niemym świadkiem przegranych zmagań kolesi z sześciopakiem Tatry albo Harnasia. Każdy w sumie ma swoje Waterloo....
   Kiedyś" było inaczej". Ci od mówienia że "kiedyś było inaczej" chcą tylko pamiętać dobre chwile, pragną zakopać się tak głęboko aby nie dostrzec zniszczonego betonowego podestu sceny oraz rozsypujących się asfaltowych alejek. W ich wspomnieniach ten park zawsze będzie skąpany w słońcu,  przyozdobiony długonogimi elficami w zwiewnych sukienkach o kwiatowych wzorach.  Może właśnie dlatego tak tłumnie przybyli w sobotę 14 września na I Rodzinny Piknik Hutniczy. Chcieli napełnić kolorem swoje wyblakłe wspomnienia.
   Mam gdzieś jaka partia lub koteria zorganizowała to wydarzenie. Kompletnie mnie to nie interesuje. Tacy ignoranci jak ja są pewnie utrapieniem organizatorów takich spędów. Przyjdzie taki, zeżre dotowaną kiełbaskę z bułką i musztardą za dwa złote i  bezczelnie będzie miał w dupie regułę wzajemności nakazującą zagłosować odpowiednio podczas najbliższych wyborów samorządowych. Nikczemność  i podłość. Muszę jednak uczciwie napisać, że to była całkiem fajna impreza. Wiara miała rozrywkę, wznosząc się ponad Podlesie wysięgnikiem wozu strażackiego. Dziatwa mogła szaleć w różnych konkursach i zabawach a scena jak za dawnych lat rozbrzmiewała muzyką i tańcem. Jak na pierwszy piknik to rozmach naprawdę imponujący. Darmowe baloniki i inne fanty cieszyły dzieciaki a to w sumie jest najważniejsze. Więc co mi tam, niech idą głosują ludziska  na tych organizatorów aby dzielnica dalej się integrowała i rosła w siłę.
Natomiast ja zadowolę się mimowolnym kontemplowaniem kontrastu  pomiędzy szarym bezruchem codzienności tego miejsca a jego karnawałową, surrealistyczną wersją. Żeby ta druga powłoka nie odpłynęła gdzieś w niepamięć, zrobiłem parę zdjęć.


Niekończące się węże zaparkowanych aut  mówią same za siebie o potrzebie organizowania takich imprez

Super, że na takich imprezach mogą  promować się dąbrowskie kluby sportowe

Jak piknik to i kiełbacha musi być

Dzieci mogły malować do woli

Mogły też zostać pomalowane
Dąbrowski pisarz Dariusz Rekosz na stoisku ze swoimi książkami
Poszły konie po betonie
Ale wysoko

Scena ożyła jak przed laty

dmuchany zamek dopełniał całości

  

środa, 16 października 2013

Bezpłatne szkolenia "Natura 2000 - Naturalny kapitał" w Dąbrowie Górniczej

   Pewnym echem w sieci odbił się  mój wpis na blogu dotyczący dewastacji Obszaru Naturowego "Lipienniki w Dąbrowie Górniczej". Odezwał się do mnie Pan Wojciech Róg z krakowskiej Fundacji Wspierania Inicjatyw Ekologicznych. Fundacja chce zaprosić mieszkańców na cykl bezpłatnych szkoleń pn. "Natura 2000 - Naturalny kapitał" dotyczących gospodarowania w obszarze Natury 2000. Szczegóły w mailu którego treść  na prośbę Pana Wojciecha umieszczam poniżej.

"Dzień dobry, Drogą poszukiwań w internecie natrafiliśmy na Pańskiego bloga w którym porusza Pan problem dewastacji obszaru chronionego "Lipienniki w Dąbrowie Górniczej". Tak sie składa że nasza fundacja będzie realizować na terenie tego obszaru projekt pn. "Misja Natura" którego celem będzie m.in. przygotowanie mieszkańców (głównie liderów lokalnej społeczności), przedsiębiorców, instytucji do opracowania i wdrożenia Planu Zadań Ochronnych dla tego obszaru. W ramach ww. projektu przeprowadzimy w Dąbrowie 6 dwudniowych bezpłatnych szkoleń pn. "Natura 2000 - Naturalny kapitał" dotyczących gospodarowania w obszarze N2000, tematyką szkoleń będzie m.in. wykorzystanie Odnawialnych Źródeł Energii, turystyka kwalifikowana i ekoturystyka jako szansa dla regionu, slowlife, zdobywanie funduszy na realizację projektów itp., na każdych zajęciach będzie obecny mediator, który będzie prowadził też warsztaty z komunikacji i mediacji. Podobne szkolenia przeprowadziliśmy już w dwóch obszarach Natura 2000: Dolinki Jurajskie (Małopolska) i Lubieszynek (Pomorze). W związku z tym mam pytanie czy byłby Pan zainteresowany wzięciem udziału w naszych szkoleniach, ewentualnie czy mógłby Pan umieścić informację o szkoleniach na blogu? Pierwsze zajęcia ruszają 29-30 października a kolejne odbywać się będą co 3-4 tygodnie. Zgłoszenia przyjmujemy do 18 października ale będzie można się jeszcze dopisać później jeśli będą miejsca. Całość jest bezpłatna (projekt jest finansowany w ramach programu LIFE+) a więcej informacji można znaleźć na stronie www.misjanatura.fwie.pl. Jeśli byłby Pan zainteresowany wzięciem udziału bardzo proszę o kontakt, wtedy prześlę Panu zaproszenie, program I szkolenia i formularz zgłoszeniowy. Z poważaniem Wojciech Róg Fundacja Wspierania Inicjatyw Ekologicznych ul. Czysta 17/4 31-121 Kraków"

piątek, 11 października 2013

Relacja z wyprawy - Matterhorn 2013



   Ponieważ dochodzą do mnie sygnały zniecierpliwienia dotyczące braku drugiego wywiadu z alpinistą Adamem Zającem postanowiłem rzucić coś na żer przed daniem głównym ;-) Za sugestią i zgodą Adama umieszczam jego relacje i zdjęcia z wyprawy na blogu.
Tak więc zapraszam do przeczytania relacji z wyprawy. Tekst i zdjęcia Adam Zając.

Matterhorn 2013

   Piątek po południu, nadeszła godzina W.  Auto nabite po sufit. Ruszamy w strugach rzęsistego deszczu. Pełni nadziei mkniemy pięknymi autostradami, studiujemy przewodniki i snujemy plany. Kilometry błyskawicznie  uciekają, przed wschodem słońca wita nas pochmurna i deszczowa Szwajcaria.
    
       
Powitanie okazało się bardzo………… chłodne, nawet teściowa wydaje się bardziej ciepła i przyjazna. No nic zaczynamy podjazd w wysokie Alpy i mina rzednie nam coraz bardziej. W Fatherlandzie lato w pełni, w Alpach wygląda to jakoś za zimowo.  Pierwsza wysoka przełęcz , stromy i kręty podjazd, mijamy ciężki sprzęt do odśnieżania na łańcuchach, notabene zważywszy na letnie slicki w naszym teleporterze, wprawia nas  to w duży niepokój. Ciśniemy dalej. Osiągamy wysokość ok. 2000 m, deszcz zamienia się w regularna śnieżyce, temperatura spada poniżej 0, na drodze zaspy i lód. A my mamy wjechać na ponad 2400 m. Ciśniemy dalej, jakimś cudem wjeżdżamy na przełęcz, czekamy na wschód słońca, zarządzamy drzemkę w nadziei ze słońce podniesie temperaturę i jakoś damy rade zjechać na dół. Daliśmy rade, wróciliśmy do cywilizacji, pogoda jednak nas nie rozpieszczała, podążamy pełni obaw ku naszemu celowi. Na miejscu okazuje się że pogoda definitywnie się załamała . Nasze plany rozłożyła fatalna pogoda, podejmujemy jednak decyzje aby mimo wszystko wyruszyć w góry i wyznaczymy sobie cel założenie bazy na 4000 w okolicy Klein Matterhornu. Wyjeżdżamy kolejką na górę, pogoda drastycznie się pogarsza. Widoczność spada do 0, na zewnątrz szaleje śnieżyca, temperatura spada poniżej – 10 stopni. Długo się namyślamy co robić dalej, po rozmowach z tubylcami zapada decyzja ze mimo wszystko zostajemy na 4000 m, a noc przetrzymamy w tunelu kolejki w bardzo komfortowych warunkach (sucho, nie wieje i temperatura chyba na delikatnym plusie). Poddaliśmy się procesowi aklimatyzacji …….. przebiegł w miarę bez większych komplikacji. Spaliśmy ponad 12 godzin.

 

    Ranek okazał się przepiękny, otworzyło się okno pogodowe, mimo lata panuje permanentny mróz. Zaczynamy transport gratów, wybieramy miejsce na obóz na skraju Breithornplateau. Zostawiamy depozyt, szpeimy się i ciśniemy na szczyt. Po wcześniejszej aklimatyzacji podejście nie stanowiło już dużego problemu. Wchodzimy na szczyt Breithornu 4165 m.n.p.m. w bajecznej pogodzie, długo siedzimy na topie, dalej się aklimatyzujemy.


   Na drogę zejściową wybieramy mało uczęszczany spacerek przez sąsiedni, niższy wierzchołek Mittel - Braithorn. Popołudniu docieramy do depozytu i ochoczo zabieramy się do budowania bazy.


   Szybko stawiamy solidnie okopane i przykręcone śrubami do lodu nasze szturmowe namiociki, robimy obiadek delektując się niesamowitymi widokami.  Wieczór spędzamy na relaksie, czekamy na jakiś piękny zachód słońca, ale jakoś szybko nie nadchodzi. Nad bazą zapadł cień, momentalnie mróz dał o sobie znać, chowamy się do namiocików i dalej oczekujemy na piękne widowisko, w końcu siedzimy w pierwszym rzędzie. Niestety mróz wciska nas w śpiwory, i jak to zwykle bywa miłe ciepełko rozleniwia nas do reszty. No i zachód słońca przespaliśmy, jak na lipiec bardzo zimno, w nocy temperatura oscyluje w okolicach – 20 stopni.

   Śpimy długo, do działania mobilizuje nas poranne słońce, w okolicach 8 rano jest już całkiem przyjemnie, około – 5 stopni przy pełnym słońcu i niewielkim wietrzyku na lodowcu to prawdziwy upał. Leniwe śniadanko, szpejenie i ruszamy do boju. Cel to Pollux 4092 m.n.p.m, nieśmiało może zahaczymy o Castora 4178 m.n.p.m. Lampa totalna. Długi trawers masywu lodowcem Ghiacciaio Di Verra daje się nam we znaki. Zabójcze słońce wysysa z nas całą energie, jak się później okazało spaliło nam także spore połacie skóry.

 
   W końcu podchodzimy pod ścianę. Wybieramy klasyczną mixtową drogę wejściową . Droga okazuje się niezwykle estetyczna, ze sporymi kawałkami skały w fajnej ekspozycji, wymagająca jednak sporego skupienia ze względu na kruszynę i miękki śnieg (notabene temperatura ciągle na sporym minusie), najtrudniejsze miejsca zostały zaopatrzone w stałą poręczówkę. Na deser dostajemy niezwykle widokowa śnieżną grań szczytowa. Na topie jesteśmy sami, napawamy się ogromem masywu Monte Rosy, kontemplujemy doskonałość natury, marzenia się spełniają.

 

 

    Schodzimy pod ścianę i zastanawiamy się nad atakiem na Castora. Po krótkiej debacie chętnych brak. Wracamy do bazy, powrót okazał się niemiłosiernie długi, wyssał z nas resztę energii jaką mieliśmy. W bazie powtarzamy rytuał z dnia poprzedniego. Mamy mocne postanowienie obejrzenia zachodu słońca. Długo bronimy się przed śpiworami, mróz jednak pokonuje nasza silną wole. No i po zachodzie.

 

 Prognoza się zmienia, postanawiamy przenieść bazę pod ścianę Matterhornu. W Szchwarzsee postanawiamy  się odchudzić, zostawiamy spory depozyt w schronisku i ciśniemy pod ścianę prawie na lekko. Pogoda gwałtownie się łamie, nerwowo sprawdzamy prognozy, no i stało się. Na wysokości około 3100 m  w śnieżycy podejmujemy decyzje o odwrocie. Pełni nadziei zimujemy w schronie awaryjnym, oglądamy przepiękna burze śnieżną z piorunami, sprawdzamy prognozy, szanse na wejście spadają do 0.

 

 

 

    O poranku, przy padającym śniegu i fatalnej prognozie pogody podejmujemy ostateczną decyzje o zejściu na dół. Po drodze podejmujemy depozyt i już w strugach deszczu ciśniemy w doliny. Pokonała nas pogoda. Krótkie zwiedzanie malowniczego Zermatt, studiujemy prognozy, nie ma szans na szybką  poprawę pogody. Sztab wyprawy przenosi się do centrum informacji turystycznej z dostępem do Internetu. Lecimy z lista celów awaryjnych, pogoda wylosowała nam Dolomity, rejon Jeziora Gardy. Pełni zapału przenosimy się z krainy lodu we włoskie tropiki – upały grubo powyżej 30 stopni, śniegu brak. Rozbijamy obóz u brzegów Gardy. Niestety woda w jeziorze tego roku  jest wyjątkowo zimna.

 

   Celem w tym rejonie została podobno prawdopodobnie najtrudniejsza ferrata w Europie Via attrezzata Rino Pisetta. Jakże inny świat, tropikalne upały, lita ściana typu Verdon, 330m podejścia, 400 m ferraty, pik zaledwie na wysokości 970 m.n.p.m. Całość robi spore wrażenie, w końcu przewyższenie to 730 m. To już moja druga wizyta na tej ferracie, po ostatniej srogiej lekcji atak na ścianę ustalamy dopiero późnym popołudniem, kiedy ściana będzie już w cieniu. Cały dzień spędzamy na leniwym zwiedzaniu okolicznych, malowniczych miejscowości nad brzegami jeziora Gardy. Długo czekamy na ten cień, robi się późna godzina, około 17 zaczynamy atak. Koszmarne podejście stromymi piargami w tropikalnych temperaturach daje się nam ostro we znaki. Wodę spijamy prawie jak konie, koszulki ostro wykręcamy, a idziemy prawie bez obciążenia. W końcu ściana, szpejenie i napieramy. Pierwsze syte miejsca i mieszane uczucia, jak to chłopaki stwierdzili dziwna ta ferrata, wysiłkowo bardzo syta, ni to wspinaczka ni to ferrata, niby pionowa ściana, ale bez żadnych ułatwień tylko stalowa linka i niekończące się przepinki.



 Dodatkowo wyjątkowo powietrzna i te widoki………. Szczytujemy o zachodzie słońca, jest pięknie.

 


   Kolejny kibelek nad Gardą, siedzimy i gadamy do późna w nocy J nie mamy planu, życie jest jednak piękne, marzenia się spełniają. Rano pobudka, kąpiel w jeziorze, pakowanie i co robimy? Team postanawia zobaczyć najbardziej honorne ściany w dolomitach – kierunek Tre Cime di Lavaredo . Pogoda ponownie nas nie rozpieszcza. Deszcz, śnieg, zimno tak nas wita to piękne miejsce.


   Nasze plany popłynęły z deszczem. Czas nas zaczyna gonić, zjeżdżamy w doliny, ciepełko chociaż, bo ciągle leje,  kierunek ciepłe i wygodne łóżeczko w domciu. Droga daleka, chwilami istny potop, nad ranem docieramy do domu, wyprawa zostaję szczęśliwie zakończona. Postanawiamy powrócić za rok na Matta.
W tym  jakże ambitnym przedsięwzięciu udział brali: Kuba Wiśniewski, Marcin Sokołowski, Marcin Jamroży, Adam Zając.
Wyjazd został dofinansowany przez Speleoklub Dąbrowa Górnicza.
My na lajtowe wyjazdy nie jeździmy. Jak nie leje to nie ma przygody.

 Tekst dostępny też na stronie internetowej Speleoklubu Dąbrowa Górnicza
http://sdg.org.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=267:matterhorn-2013&catid=47:wyprawy&Itemid=66








sobota, 5 października 2013

Gdy na Kuźnicę nie zabierało się wędki

   Wrzesień był dla mnie zwariowany.  Kompletny brak czasu na pisanie bloga. Pora zatem nadrobić zaległości. Na rozruszanie dobre będzie umieszczenie zdjęć z czasów gdy powstawała Kuźnica Warężyńska. Potem może w końcu uda się zamieścić drugi wywiad z Adamem Zającem a jeszcze wcześniej fotorelację z pikniku na Podlesiu. Ach, tyle zaległości a przecież nowe pomysły kotłują się w łepetynie i żądają zmaterializowania.  No trudno, w końcu jestem blogerem a nie felietonistą piszącym regularnie do tygodników czy miesięczników ;-)

   Zanim Kuźnica Warężyńska stała się największym jeziorem Pojezierza Zagłębiowskiego, była po prostu Piaskownią. Tak po prostu zwano ten olbrzymi obszar z którego wydobywano polodowcowy piasek na potrzeby okolicznych kopalń węgla. Miejsce to, nieco niedostępne posiadało swój  klimat. Wielkie kopary wydobywające piasek, niczym prehistoryczne zwierzęta dominowały w krajobrazie piaszczystej niecki.  Co jakiś czas pojawiały się elektryzujące wieści o znalezionych podczas wydobycia plejstoceńskich kościach mamutów. Marzył się zrekonstruowany szkielet mamuta np. w sosnowieckiej "Żylecie" gdzie znajduje się Wydział Nauk o Ziemi Uniwersytetu Śląskiego. Nie powstał, są za to dinozaury a szczątki mamuta z Kuźnicy możemy obejrzeć w dąbrowskim Muzeum Miejskim.
 
   Do dzisiaj zastanawiam się, jak dochodowy był biznes, który wymyślili sobie pewni jegomoście przyjeżdżający polonezami z przyczepkami na teren Piaskowni.  Wydobywali oni z terenu piaskowni drobne krzemienie, które razem z piachem zatargał tutaj lodowiec. Podobno sprzedawali je na potrzeby dekoratorsko-budowlane do odbiorców za Odrą.

   W zagajnikach brzozowych na obrzeżach dawnej Piaskowni a dzisiaj jeziora Kuźnica Warężyńska grzybiarze na jesień zbierali kozaki a niepokojone rosiczki pożerały drobne owady, oszukane przez te mięsożerne roślinki.

   Zdjęcia mojego autorstwa zostały zrobione na przełomie marca i kwietnia 2005 roku. Zbiornik już się powoli wypełniał.