sobota, 13 kwietnia 2013

Stepy gołonoskie i skarby z "Alika"

Uwaga post wspomnieniowy  o zabarwieniu sentymentalnym. W celu wprowadzenia się  w odpowiedni nastrój do czytania należy minutę przed odsłuchać TEGO.

   Bez wymyślnych zabawek, bez gier komputerowych, internetu i kablówki z super bohaterami. Bez centrów handlowych, bawialni, multipleksów, happy mealów, kinder niespodzianek. Bez orlików, aquaparku, Dni Dąbrowy, mola na Pogorii i kącików zabaw w co drugim sklepie i aptece. Bez dobrze zaprojektowanych placów zabaw na każdym osiedlu. Tego wszystkiego nie miały dzieci dąbrowskich blokowisk w latach osiemdziesiątych. Swoją drogą warto o tym czasem pamiętać.
   Miały za to swoją betonową wyspę w morzu błota, a na niej skarby, miejsca, zabawy powstałe  z niedostatku i wyobraźni.....
   Tam gdzie dzisiaj stacja benzynowa InterMarche znajdował się zachwaszczony nieużytek.Nazywaliśmy go Stepami. Bo był właśnie dla nas jak dzika, nieujarzmiona kraina z amerykańskich westernów które czasem udało się obejrzeć w telewizji. Odbywaliśmy tam wyprawy w nieznane, zakładaliśmy kryjówki i mieliśmy swoje tajemne miasta zbudowane z błota i gruzu. Bardzo lubiliśmy  budować w błocie te miasta, brudząc się przy tym bardziej niż prawdziwi budowlańcy. Na koniec, gdy już rozbudowa metropolii znużyła nas nieco, rozpoczynaliśmy bombardowania. Za bomby służyły kamienie i pokruszone cegły. Czasem ktoś niechcący trafił kolegę w kostkę i było trochę krzyku.
   Na tych stepach mniej więcej  po środku znajdowało się malutkie oczko wodne, właściwe większa kałuża, pozostałość po jakimś budowlanym wykopie. Na tyle głębokie, że woda w nim utrzymywała się praktycznie przez cały rok. W tej kałuży żyły sobie żaby a nawet trafiła się raz w jej okolicy  traszka. Ileż tam naszych butów ugrzęzło w gliniastym dnie. Ileż to akcji ratunkowych sparaliżowanych spazmatycznym  śmiechem do rozpuku zostało przeprowadzonych po uwięzionych w błocie kolegów-nieszczęśników. Kałuż zresztą było więcej w okolicy a nasze kalosze, relaksy, cichobiegi sterczały z nich niczym  ostańce portugalskiego Algavre.
   Na naszych stepach nie mogło zabraknąć też gór. W okolicach dzisiejszego wjazdu na parking Intermarche znajdowało się niewielkie wzniesienie. Góra wysokości może 3 metrów z zastygłej mieszaniny piasku i betonu. Niczym aborygeńska Uluru biła po oczach swoją jasną  żółtą barwą. Pewnego dnia na skutek lokalnej gołonoskiej odmiany  orogenezy alpejskiej w postaci kilkunastu wywrotek marki Ził powstało obok wielkie pasmo górskie zbudowane z ziemi i żywcem wyrwanej skądś darni. Oniemiali z zachwytu nazwaliśmy nowo wypiętrzoną formację Beskidami. Biegaliśmy po nich jak szaleni do góry i w dół do czasu aż te same Ziły przyjechały i zapakowały nasze Beskidy  z powrotem i powiozły w nieznanym kierunku. Poczułem się zraniony niczym Ernest Nemeczek z "Chłopców z  Placu Broni"...
   Obok stepów znajduje się do dzisiaj pomnik poświęcony żołnierzom Armii Czerwonej. Strzelista bryła z murkami, gzymsami i schodkami świetnie nadawała się do zabaw ruchowych. Biegaliśmy po nich stając się coraz doskonalszymi w grze  w berka i chowanego. Urządzaliśmy wyścigi niemiłosiernie przy tym rozbijając sobie kolana, łokcie i piszczele na  ostrych betonowych krawędziach. Graliśmy tam też w piłkę w tzw. chińczyka odbijając piłkę od ściany budowli.  Mieliśmy to szczęście, że nasze dzieciństwo  w epoce socjalizmu nie przypadło na lata pięćdziesiąte gdzie za takie zabawy los naszych rodziców byłby pewnie bardzo ponury.
  Na dąbrowskich osiedlach kwitły wśród dzieciaków gry  hazardowe. Można tak śmiało napisać, gdyż praktykowana gra  "W ducę" polegała na wygraniu kosztem innych uczestników jak największej sumy  pieniędzy - bilonu ale jednak. Żeby grać W  ducę należało w  uklepanej gołej ziemi wyżłobić dziurkę o średnicy ciut większej niż starej dwudziestozłotówki i głębokości kilu centymetrów. Rysowało się też podłużną  linię na środku której znajdował się ww. otwór, czyli duca. Grało się chyba złotymi piątkami, srebrnymi  złotówkami ale nie jestem pewien czy w grze nie brały też udział monety dwudziestozłotowe. W każdym razie wygrywał ten, który trafił w ducę i w dodatku zrobił to na końcu kolejki. Czasami pulę zgarniał ten który, umieścił pieniążek na linii bądź najbliżej jej. Monetami rzucało się z odległości kilku metrów w określonej kolejności startowej, w każdej kolejce gracz wykonywał około trzech rzutów.
   Gdy padał deszcz grywało się w klatkową odmianę ducy o prostszych zasadach co prawda ale też na pieniądze. Odmiana ta nazywała się grą " W ściankę" . Tak samo jak w ducy wyrzucało się pieniążki tylko że, zamiast w otworze należało je umieścić najbliżej ściany. Dodatkowym utrudnieniem  choć i smaczkiem odmiany klatkowej był fakt, że monety odbijając się o  posadzkę bardzo hałasowały co denerwowało lokatorów i motywowało ich do pogonienia nas gdzie przysłowiowy pieprz rośnie.
   Oferta sklepów dąbrowskich nie rozpieszczała w tym czasie dzieciaków ani ich rodziców. Permanentny deficyt kolorowych, szeleszczących artykułów zagryzaliśmy twardymi landrynkami lub czekoladopodobnymi wyrobami. Czasami ktoś otrzymał paczkę z zagranicy od rodziny i zostawał najbardziej lubianym dzieckiem w okolicy. Przynajmniej do czasu aż skończyły mu ssię prawdziwe orzechy w czekoladzie, balonowe gumy i inne dobrodziejstwa Zachodu. Furorę robiły też słodycze i artykuły biurowe przywiezione z różnych wyjazdów rodziców do Czechosłowacji i Węgier.  Lentilki, pomarańczowe i cytrynowe  soki z Węgier, czekolada, kolorowe pisaki, piórniki na zamek błyskawiczny  - próżno było tego szukać w dąbrowskich sklepach.
   Na tym tle wyróżniał się jednak pewien  sklep  na Mahattanie w bloku 32. Dzisiaj w tym miejscu jest gabinet dentystyczny a trzydzieści lat temu był "Alik". Ta nazwa elektryzowała nas wszystkich doszczętnie, na ten dźwięk dostawało się motyli w brzuchu i mocniejszego bicia serca. Naprawdę nie wiem skąd właściciele tego przybytku mieli dojście do wykwintnych jak na tamte czasy towarów. Jakim cudem wbrew prawom polityki,  fizyki i chyba nawet grawitacji ten sklep mógł oferować takie wspaniałości. Alik był bowiem sklepem papierniczo-dekoracyjnym. Zawsze pełen ludzi, dobrze oświetlony porażał swoimi kolorami. Obok niesamowicie żarówiastych kredek świecowych, zeszytów z bajecznymi okładkami, pachnących gumek do mazania, wionących  alkoholem pisaków były w nim  tapety w tygrysią panterkę , fototapety z wodospadami i inne elementy do wystrajania szarych szufladek PRL-owskich bloków.
    Tak więc rodzice chętnie tam chodzili, kupowali, oglądali a my byliśmy w stanie dać się pokroić żeby iść tam z nimi. Do dzisiaj pamiętam kolorowe sznurówki, które można było tam zostać i które koniecznie musiałem mieć - chyba tylko po to, żeby nacieszyć oczy kolorem. Żaden inny sklep nie wyzwolił we mnie tylu pozytywnych emocji i niech się schowają kilometry kwadratowe różnych Silesii, Plaz i Plejad....

   Był jeszcze Pewex w Gołonogu i Składnica Harcerska na Redenie ale to już inna historia.....

niedziela, 7 kwietnia 2013

Romantyczna legenda z Zakawskiego Zamku

Dawno, dawno temu w pięknej okolicy świetlistych dąbrów porosłych na dumnych pagórkach


Stał  piękny Zakawski Zamek


Górowała nad nim potężna baszta w której mieszkała  piękna księżniczka.


   Król, ojciec księżniczki obiecał dać ją temu śmiałkowi za żonę, któremu uda się wspiąć na szczyt wieży. Niestety nikomu się to nie udawało, ponieważ bale wystawiane przez Króla na zamku były tak zacne, że żaden z absztyfikantów nie był na drugi dzień w stanie wspiąć się do okienka królewny.
   Aż kiedyś pojawił się rycerz w srebrzystej hartowanej, stalowej  zbroi, który gnany wielkim uczuciem, nie zważając na brzucha wymioty i głowy zawroty, mozolnie piął się do góry.
   Mijały dni, miesiące, zbroja rycerza zardzewiała doszczętnie ale w końcu dotarł na szczyt.


Dzielny rycerz w zardzewiałej zbroi





Całe królestwo oszalało ze szczęścia, że królewna nie będzie musiała karmić kotów na stare lata w samotności i wkrótce wyjdzie za mąż za dzielnego rycerza. Król zarządził huczne wesele. Tańce odbyć się miały na Sali Balowej.



Do Sali Balowej prowadziły strzeliste, jasne korytarze przy których znajdowały się drzwi do wielu komnat.



Komnaty dla szlachetnych gości miały wielkie okna z których roztaczał się niczym niezmącony widok na całe królestwo.




Ale najwspanialszy apartament z kryształowymi szybami przeznaczony była dla Młodej Pary.



Ściany były w nim zdobione malowidłami  najlepszych artystów epoki.



Primma sort artistico bello...




Tymczasem goście bawili się rzęsiście a przeróżnych gier i harców był huk.



Wino lało się strumieniami  i co chwilę wnoszono je z piwniczek pod zamkiem.



Generalnie cała służba zamkowa dobrze wiedziała co trzeba robić. Mieli to dokładnie rozpisane...



Rano, po fantastycznej zabawie niebo nad Zakawskim Zamkiem zdawało się być jeszcze bardziej niebieskie...



Pomimo drobnych strat w wystroju wnętrz,



Młoda Para z zaplecionymi dłońmi  biegała ze szczęścia  po porannej rosie w królewskich ogrodach.




A dobry, mądry Król  przyglądał się ich szczęściu zatopiony w czeluściach  swojego tronu.




I to już koniec, kropka, fin...

  
    Opisywany obiekt to opustoszały budynek w kompleksie dawnych hoteli robotniczych Strzemieszyce Małe. Przylegają one bezpośrednio do terminala stacji kolejowej Dąbrowa Górnicza -Towarowa. Wybudowane  w latach siedemdziesiątych XX w. przez Przedsiębiorstwo Robót Kolejowych (PRK) nr 9 z Krakowa. Zabudowania te w latach osiemdziesiątych mieściły też jednostkę wojskową. Obecnie po większości z nich pozostały jedynie fundamenty a reszta budynków zamieszczona powyżej na zdjęciach zostanie w niedalekiej przyszłości zlikwidowana.

wtorek, 2 kwietnia 2013

"Brzózki" powoli odchodzą do historii


   Teren, o którym będę dzisiaj pisać znajduje się w północno-zachodniej części Gołonoga. Od wielu lat stanowił miejsce wypoczynku dla mieszkańców z okolicznych osiedli mieszkaniowych. Mowa o "Brzózkach", jak potocznie nazywa się ten zielony zagajnik z przyległymi łąkami. 
   Brzózki to obszar około  kilometra kwadratowego powierzchni. W sumie niedużo, a z drugiej strony zmieścilibyśmy na jego terenie dwa Watykany albo połowę księstwa Monako. Od strony wschodniej ograniczony sztucznym nasypem kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. Granicę północną stanowi koryto uregulowanej Babiej  Ławy, natomiast zachodnią ulica Zuchów, wzdłuż której płynie lewobrzeżny dopływ Babiej Ławy, będący też południową granicę naszego obszaru. 
   Teren ten był do niedawna praktycznie pozbawiony zabudowy, nie licząc kilku domostw na obrzeżach oraz dwóch gospodarstw położonych bliżej środka obszaru. Był, ponieważ sytuacja zmienia się w ostatnim czasie bardzo dynamicznie. Z planu zagospodarowania przestrzennego wynika, że praktycznie ponad 90%  powierzchni terenu przeznaczono pod zabudowę jednorodzinną. Tylko okolice stawiku w północno-wschodniej części i przyległych łozowisk wierzbowych ocaleją. Chociaż tyle. 
   Generalnie wielka szkoda, że tak się stanie, ale cóż należy zrozumieć, że żyjemy w mieście. Brzózki nie są obszarem chronionym, a znajdująca się na nim roślinność choć interesująca nie posiada walorów takiego obszaru. Dlaczego więc szkoda?  Mnie osobiście dlatego, że jestem z Brzózkami zżyty. Mam wiele pozytywnych wspomnień związanych z tym miejscem. Szkoda, bo okoliczni mieszkańcy stracą kolejną zieloną przestrzeń w swoim sąsiedztwie, gdzie można wyjść na spacer, pokazać dziecku z bliska  korę brzozy, posłuchać śpiewu ptaków  i oderwać się na chwilę od miejskiego zgiełku.

Rodzinne spacery na Brzózkach o każdej porze roku
   Ponieważ Brzózki dostarczyły mi w życiu wiele radości, chciałbym w rewanżu dokonać ich opisu przyrodniczo-krajobrazowego, tak aby kiedyś można było porównać ich stan z aktualną kondycją. Pomoże mi w tym dąbrowski przyrodnik Łukasz Krajewski "Pulsatilla", z wiedzy którego oraz materiałów skorzystam.  Mam nadzieję, że zostanie choć trochę okruchów z tego przyrodniczego tortu i Brzózki choć w zmienionej, zurbanizowanej formie dalej będą miały coś ciekawego do zaoferowania mieszkańcom Dąbrowy a zwłaszcza Gołonoga. Choć ta nadzieja mocno z obawą się przeplata..........


   Brzózki pomimo niewielkiego obszaru charakteryzują się dosyć dużą różnorodnością krajobrazową. Pewnie kilkadziesiąt lat temu wyglądało to jeszcze bardziej naturalnie. Nad uregulowanym dopływem Babiej Ławy, który musiał kiedyś pięknie meandrować i tworzyć rozlewiska możemy spotkać kosaćce syberyjskie. Duża rzadkość zwłaszcza nad zmeliorowanym korytem cieku. Jest to jeszcze pozostałość wilgotnych łąk trzęślicowych, które zniknęły na wskutek przesuszenia spowodowanego uregulowaniem strumyka. Łąki te zachowały się jeszcze w niewielkim stopniu od strony dworca PKP, w bezpośrednim sąsiedztwie budki dróżnika.

Kępa kosaćców syberyjskich.  Fot. Łukasz "Pulsatilla" Krajewski.
   Oprócz kosaćca syberyjskiego bez problemu możemy natknąć się na krwiściąg lekarski., ostrożeń warzywny czy w kwitnące na żółto kaczeńce. Na tych przesuszonych łąkach żyje też motyl modraszek. Motyl bardzo jest nielubiany przez developerów, ma moc blokowania inwestycji mieszkaniowych ;-).
   Drugim typem krajobrazowym, który graniczy z pozostałościami wilgotnych łąk są niewielkie piaszczyste wydmy z murawami napiaskowymi.  W miejscach o dużym nasłonecznieniu nagminnie występuje niepozorny choć o sympatycznej nazwie jastrzębiec kosmaczek - dawniej  nazywany też niedośpiałkiem.

Jastrzębiec kosmaczek .  Fot. Wyceniam. Fotoblog, Gazeta.pl
Oczywiście na wydmach rosną też brzozy, od których wzięła się potoczna nazwa tego obszaru. W szumie ich liści możemy usłyszeć stukanie dzięcioła, wykukiwanie szczęśliwych lat przez kukułkę a wieczorami, kiedy nastaje zmrok nasłuchujcie  sowy uszatki.

Brzozowy zagajnik na wydmach. Fot. Łukasz "Pulsatilla" Krajewski.
   Pod drzewami możemy tam jeszcze znaleźć pospolicie  występującego w tym miejscu kruszczyka szerokolistnego z rodziny storczykowatych. Teraz będą rosły u kogoś w ogródku. Trochę używania mają też grzybiarze, którzy przy okazji  swoich przechadzek zaglądają pod drzewa i wypatrują kozaków.
   Idąc w kierunku północnym, zaraz za zagajnikiem brzózkowym natrafiamy na okresowe rozlewisko w obniżeniu terenu.Często udawało mi się spotkać tam żerujące sarny, które zasmakowały w delikatnych, młodych pędach drzew.  Kiedy wiosną roztopy wypełnią je wodą stają się one miejscem rozrodu płazów. . Choć ostatnio wody tam jakby mniej, a część zachodnia została zasypana pod powstające  tam domy mieszkalne. Osobiście nie budowałbym się w takim terenie. Żeby potem nie było płaczu jak natura upomni się o swoje.

Nowy dom powstaje w dawnym zalewisku

Zaraz za zalewiskiem równolegle do niego znajduje się piękna brzozowa aleja. Fantastyczne miejsce do uprawiania joggingu. Niestety od strony zachodniej aleja zostaje zabudowywana nowymi domami.

Aleja brzozowa

    Przecinając aleję i kierując się w stronę Babiej Ławy oczom naszym ukazuje się spora przestrzeń, gdzie niewielkie zagajniki przeplatają się z kserotermicznymi murawami, na których dominuje wspomniany już wcześniej jastrzębiec kosmaczek. Warto wspomnieć, że na tym terenie znajdowały się też bunkry pochodzące z czasów drugiej wojny światowej. Ten rozległy obszar zamknięty jest od północy wkopanym głęboko sztucznym korytem rzeczki.
   Na szczęście bardzo interesujący teren za tą rzeczką pozostanie poza zasięgiem deweloperów.  W  części północno-wschodniej bowiem ocaleje niewielkie oczko wodne powstałe na podłożu piaszczystym. Obszar ten w przeszłości nazywany był Rowami. Samo oczko wodne schowane jest za rozległymi łozami wierzbowymi oraz zaroślami dzikiej róży. Zapewniają one  żyjącym tam zwierzętom odrobinę spokoju. Wiosną możemy wybrać się tam na koncert w wykonaniu żab. Jak będziemy mieć szczęście to możemy zrobić zdjęcie kumakowi.

Kumak.  Fot. Łukasz "Pulsatilla" Krajewski


   Ten płaz odróżnia się od innych żab jaskrawym wzorkiem na brzuchu. Lepiej go jednak nie denerwować, bo może nas potraktować jadem, powodującym u człowieka podrażnienie błon śluzowych.

Przyczajony Kumak. Fot. Łukasz "Pulsatilla" Krajewski.



  W stawiku żyją też szczeżuje i to całkiem imponujących rozmiarów. Szczeżuje to inaczej nazwane słodkowodne małże.

Szczeżuje. Fot. Łukasz "Pulsatilla" Krajewski



   W tym zarastającym oczku  wodnym  licznie występuje też:  rogatek  krótkoszyjkowy, rzęsa trójrowkowa, rdestnica połyskująca, skrzyp bagienny, pływaczem zachodni, wywłócznik okółkowym, pałka szerokolistna 

Rogatek. Fot. Łukasz "Pulsatilla" Krajewski




     oraz bardzo rzadka  ramienica delikatna.

Ramienica. Fot. Łukasz "Pulsatilla" Krajewski

   Nad brzegiem możemy podziwiać kilka gatunków ważek. Między innymi  ważkę czarnoplamą.


Ważka czarnoplama. Fot. Łukasz "Pulsatilla" Krajewski


   Wędkarze z pewnością wiedzą,  że w wodach jeziorka występuje: słonecznica, karaś pospolity i srebrzysty, lin, wzdręga, okoń. Niestety ze względu na licznie występujące tam glony i roślinność wodną dochodzi czasami do podduszenia ryb za sprawą tak zwanej "przyduchy".
   Kończąc już naszą przyrodniczą wycieczkę po Brzózkach warto cofnąć się o kilka lat i zerknąć na dorodne rozłożyste topole jakie kiedyś po sąsiedzku rosły nieopodal zabytkowego dworca PKP w Gołonogu.

Budynek dworca PKP w Gołonogu z nieistniejącymi już okazami topoli

  Postępująca presja człowieka na obszary zielone jest szczególnie widoczna zwłaszcza na terenach miejskich. Aspekt ekonomiczny najczęściej wygrywa z walorami przyrodniczymi i  krajobrazowymi. Warto dbać o enklawy zieleni wokół nas bo są o nam niezbędne do normalnego funkcjonowania. Choć tak często o tym zapominamy i nie chcemy zawracać sobie głowy "niepotrzebnymi" problemami. Mam nadzieję, że ten opis Brzózek, który dziś publikuję choć w niewielki sposób uświadomił Wam jaki potencjał przyrodniczy  może skrywać taki wydawałoby się  niepozorny fragment naszego miasta. Powtórzę się ale szkoda mi, że odejdzie on do historii. Z pewnością zapamiętam go takim....

Moje Brzózki...