niedziela, 30 marca 2014

Paliło się na Manhattanie - 10.03.2012

To już ponad dwa lata jak wybuchł pożar przy Piłsudskiego 32 na Manhattanie. Sobota, leniwa poranna kawa i apetyt na wiosnę, która wisiała tego dnia już w powietrzu. Słońce niby jeszcze za chmurami, drzewa  bezlistne ale za to przestrzeń wibrująca  od ptasich treli i pachnąca wilgotną ziemią.
Poszliśmy więc na naszą łęknicką działkę licząc na to, że ogrodnicza krzątanina jaką miałem zamiar uskutecznić wygoni resztki zimy.  Żona i starsza córka szukały oznak wiosny przechadzając się po alejkach i zaglądając do ogródków sąsiadów a ja szalałem z sekatorem, tnąc wybujałe tuje i wierzby.  Niezawodny Pan Podkówka z działki obok udzielał mi właśnie kolejnej, tysięcznej już chyba bezcennej porady ogrodniczej gdy usłyszeliśmy dźwięk syreny strażackiej dobiegający od strony Gołonoga. Potem dźwięk kolejnej syreny i następnej....Pewnie  łebki podpaliły pola z suchą trawą i trzeba teraz gasić - pomyślałem. Tylko jak mogą się palić skoro przez ostatni tydzień  nieprzerwanie  padał deszcz?
Wracając zatrzymaliśmy się jeszcze na szybkie zakupy we Fracu, nie przeczuwając co w tym czasie dzieje się na osiedlu po drugiej stronie bloku 32. Prasowałaś coś dzisiaj? Zapytałem żony widząc jak wielka drabina ze strażakami sunie wzdłuż balkonów pionu w którym mieszkamy. Chyba nie ale nie wiem czy wyłączyłam garnek z zupą - odpowiedziała.  Kosz ze strażakami minął nasze okna a my wodząc za nim zahipnotyzowanym wzrokiem zobaczyliśmy potężne języki ognia wydobywające się z wnętrza mieszkania na 10 piętrze. Potem hektolitry wody z węża strażackiego połączyły się z nimi tworząc w ten sposób kłęby dymu nadające sytuacji jeszcze większej dramaturgii.
Przed blokiem stało kilkaset ludzi, niektórzy mieli na nogach pantofle, niektórzy nie zdążyli ubrać kurtek. Wszyscy w każdym razie spokojnie stali i patrzyli na to co się dzieje, tak jakby to był jakiś film akcji a nie ich życie.
Jedźmy do Twoich rodziców, teraz i tak nie wejdziemy do mieszkania - zaproponowałem żonie, obawiając się, że to niespodziewane wydarzenie może niekorzystnie wpłynąć na jej stan zdrowia - była wtedy w ósmym miesiącu ciąży. Dobrze, wezmę tylko z góry kilka rzeczy, ciekawe czy windy jeżdżą? - odpowiedziała i zaczęła iść w stronę taśm oddzielających stojących ludzi od  obszaru działania strażaków.
Niedobrze - pomyślałem - jest w szoku. Na szczęście długo nie musiałem jej udowadniać, że jej zamiar jest cokolwiek abstrakcyjny i pojechaliśmy do jej rodziców w Katowicach.
Gdzie jest nasz piesek?- zapytała jeszcze córka gdy wyjechaliśmy już na drogę szybkiego ruchu. Szczęśliwie był cały czas z nami i spał w bagażniku auta, wyczerpany gonitwami za gołębiami sąsiada  z działek.
Wieczorem, gdy już sąsiad z piętra dał mi znać, że można wchodzić do bloku, wróciłem razem z teściem do mieszkania. Im bliżej Dąbrowy, tym więcej katastroficznych wizji pojawiało się w mojej głowie a droga wydłużała się niemiłosiernie. Przed budynkiem dalej stały wozy strażackie i policyjne. Wewnątrz, na skutek wyłączenia prądu, panowała ciemność i tylko połyskujące światła latarek strażaków pozwalały zorientować się, jak bardzo dużo wody znajduje się w budynku. Wszędzie czuć było zapach spalenizny. Zaczęliśmy piąć się po schodach co chwilę mijając się ze strażakami, którzy kończyli zabezpieczać teren i mogli w końcu trochę odsapnąć. Niestety ale widok znoszonego przez nich worka plastikowego uświadomił mi dobitnie, że pogłoski o śmierci jednego z lokatorów są prawdziwe.......Kolana się pode mną ugięły i nie potrafiłem zrobić kroku do przodu. Dopiero gromkie - Idź Paweł !!  mojego teścia przywróciło mi władzę w nogach.
No ładnie - pomyślałem, widząc spory  fragment gładzi sufitowej leżącej na  podłodze pokoju dziecinnego.   Przecież za miesiąc na świat ma przyjść nasza druga córka a mieszkanie nie nadaje się do użytku.  Na podłodze wody było sporo, sufity w innych pomieszczeniach na szczęście nie wyglądały już tak tragicznie ale w kuchni cały czas ciekła z góry woda, wydobywająca się ze szczelin płyt konstrukcyjnych budynku. Kartonowo-gipsowa ściana pomiędzy kuchnią a pokojem dziecinnym była tak nasiąknięta wodą, że nadawała się tylko do częściowego wyburzenia.   
Tego samego wieczoru poszliśmy do pobliskiej szkoły gdzie powstał sztab kryzysowy. Prezydent Dąbrowy Zbigniew Podraza był już tam obecny i starał uspokoić ludzi i  przekazać najbardziej istotne dla pogorzelców informacje. Dla nas najważniejsze było to, że z Urzędu Miasta mogłem nieodpłatnie wypożyczyć osuszacze do pomieszczeń.
 Za kilka dni, kiedy włączono prąd w budynku i pojawił się pracownik towarzystwa ubezpieczeniowego szacujący i wyceniający straty, przystąpiłem razem z teściem do remontu. Szło to nawet sprawnie, osuszacze ściągały ze ścian wodę i generalnie mogłem się cieszyć, że w porównaniu do sąsiadów mieszkających nad nami nie jest tak tragicznie i nasze życie szybko wróci do normalności. Pomagali nam też, wypróbowani przez lata przyjaciele, którym serdecznie dziękuję.
Trudno mówić o plusach całej tej sytuacji ponieważ zginął człowiek ale chyba dopiero pożaru trzeba było aby mieszkańcy doczekali się pomalowania klatki schodowej. Oczywiście trzeba było też naużerać się z ubezpieczycielem i stawić się na przesłuchaniu w komendzie Policji ale w końcu wszystko się ustabilizowało i zdążyliśmy z remontem przed urodzinami naszej młodszej córki.
Warto też wspomnieć, że pomimo śmiertelnego zagrożenia, kilku sąsiadów podjęło próbę ratowania  ofiary - niepełnosprawnego człowieka zamieszkującego mieszkanie w którym wybuchł pożar.


PS. W jednym z pism jakie otrzymaliśmy (ze względu na status pokrzywdzonego) z Policji czy  Prokuratury opisany był przebieg akcji gaśniczej. Pewien fragment brzmiał mniej więcej tak:
"Po przystąpieniu do akcji gaśniczej przez strażaków gaszących źródło ognia od strony klatki schodowej w bezpośrednim ich sąsiedztwie pojawił się obywatel X  nie posiadający stałego zameldowania w budynku. Osobnik ten,  który był w stanie wyraźnie wskazującym na spożycie, przystąpił do rozkręcania zainstalowanych węży gaśniczych. Po krótkiej szamotaninie został obezwładniony i wyprowadzony z budynku przez wezwanych funkcjonariuszy Straży Miejskiej".