niedziela, 14 grudnia 2014

W krainie dobrych wilczurów......



Zaraz jak tylko się obudziłem, potruchtałem do dużego pokoju. Zanim  wbiegłem na zimną podłogę czujne ręce ŚP Mamy złapały mnie i mocno przytuliły. Mama uśmiechała się ale po policzku chyba płynęły jej łzy.

Nie, nie interesował mnie „Teleranek” ani tym bardziej jego brak. O wiele ciekawszy był pan w telewizorze, który czytał coś z kartki poważnym głosem. Mama powiedziała, że Tatuś musiał zostać dłużej w pracy na hucie. Fakt, nie wrócił po nocnej zmianie nad ranem do domu i nie położył się jak zwykle w łóżku obok mnie i Mamy. Nie wiem w którym momencie skojarzyłem, że telewizyjne wystąpienie poważnego pana w mundurze w ciemnych okularach ma związek z nieobecnością Taty. Podbiegłem do okna balkonowego i przylgnąłem do szyby. Zimna, przeźroczysta tafla szkła tłumiła odgłosy z zewnątrz. A może było tak cicho bo geografię okiennego widoku szczelnie otuliła lekka, śnieżna kołdra? Parking, za parkingiem dziesięciopiętrowiec a dalej pomnik Bohaterów Armii Czerwonej. Na końcu niczym anakonda wiła się, szeroka aleja Czerwonych Sztandarów po której jechały czołgi. Sunęły cicho jakby nie chciały nikogo obudzić, jakby tak tylko sobie przejeżdżały. Pomyślałem, że w tych czołgach siedzą tacy fajni, weseli wujkowie jak z „Czterech Pancernych”. Możliwe, że to teraz wymyślam ale pewnie tak było. Zapewne wyobrażałem sobie jak w każdym ze stalowych kolosów merda ogonem wilczur Szarik a Gustlik podtyka mu pod nos sardynkę z żołnierskiej konserwy. Wilczury były dobre i mądre, dowiedziałem się o tym  gdy mieszkałem jeszcze w Krakowie. Jeden z nich ( Saba) zapewnie należący do któregoś z sąsiadów z bloku moich Dziadków opiekował się mną i łapał za kurtkę gdy chciałem wbiec na osiedlową uliczkę. Wtedy  mój  Dziadek   głaskał ją swoimi spracowanymi, kościstymi dłońmi i szeptał do ucha: „Dobra Saba, dobra psina”. Tak, więc  13 grudnia 1981 roku jako czterolatek wierzyłem, że wszystkie Szariki i Saby były przyjazne tak jak wujkowie jadący  w czołgach na Czerwonych Sztandarów.

Podobno potem jednak strasznie płakałem i krzyczałem że jadą na hutę zabić Tatusia. Na pewno nie powiedziała mi tego Mama bo ona się tylko uśmiechała i mocno przytulała. Prawdopodobnie wyczułem to w jej uścisku, innym niż zwykle gdy nosiła mnie na rękach, całowała w policzki i gładziła dłonią  niesforne pukle włosów. Nie jest wykluczone, że  odczytałem to z bicia Jej serca, które przepełniło się tego poranka zwierzęcym strachem o Tatę, mnie i przyszłość. Pewne rzeczy się po prostu wie nawet jak się ma cztery lata i wierzy, że czołgami kierują dobrzy wujkowie.

Dzisiaj wyobrażam sobie jak stoi w kuchni i piecze świąteczne ciasta. Jak zamiast skórki z pomarańczy wrzuca do sernikowej masy  nasączone aromatem strzępki marchewki – substytuty normalności.  Zapewne starała się być pogodna gdy ubieraliśmy choinkę bez Niego. Pewnie łykała łzy za każdym moim: „Kiedy wróci Tata?”. Miała wtedy zaledwie dwadzieścia pięć lat i chciała tak bardzo żebyśmy żyli spokojnie i bezpiecznie. Nie przeszkadzały Jej kartki na mięso i cukier – tego grudniowego dnia była pewnie w jakiejś otchłani która ją przerażała a ona przecież musiała być dzielna i podtrzymywać samotnie moją wiarę w Świętego Mikołaja i dobre wilczury.

Nie wiedziała kiedy przeszedł przez dziurę w ogrodzeniu po czołgu. Nie widziała jak omija milicyjne patrole żeby dotrzeć do domu. Widzę jak Jej już to wszystko opowiada i pije ciepłą herbatę w kuchni. Jak ona z troską patrzy na jego zarośniętą i wychudzoną twarz.  Musieli być bardzo szczęśliwi w tym momencie pomimo kartek, smutnego generała w ciemnych okularach i szarości komunistycznej mroźnej zimy za oknem.

Myślę o tym wszystkim dzisiaj gdy pokonuję kolejny kilometr a w oddali jaśnieje snop ognia znad stalowni. Po prostu musiałem tam pobiec, wyjść za tą gładką balkonową szybę z przed ponad trzydziestu lat  i rozstrzygnąć się czy czołgi były bezszelestne. Jest pusto i cicho,  przemysłowa strefa śpi i pewnie nocni stróże w zakładach przemysłowych lubią ten czas gdy nic się nie dzieje. Pod główną bramą jest jeszcze spokojniej, światło pomarańczowego neonu „Huta Katowice” rzuca na czarny asfalt po którym biegnę ciepłą poświatę. Mienią się kolorowe światełka świątecznej choinki. Zaraz obok majestatyczne cielska autobusów czekają spokojnie aż kierowcy wsiądą w nie i ruszą zgodnie z rozkładem. Czuję że dotykam jakiegoś absolutu, na zawsze już zapisanego w DNA mojej świadomości........