Blog Dąbrowski
piątek, 3 kwietnia 2020
Spacer po ulicy Łącznej
Kiedy zaczynałem pisanie tego posta, nie było jeszcze akcji #zostań w domu. Mogłem swobodnie i przyjemnie bez celu spacerować po dąbrowskich zaułkach a widok człowieka idącego z przeciwka nie wywoływał atawistycznych lęków związanych z zarazą.
Wyraźnie chcę też powiedzieć, że zdjęcia które tutaj umieszczam zrobiłem w czasie kiedy wytyczne i zakazy związane ze stanem epidemii nie obowiązywały. Ba, nie było żadnego stanu epidemii.
A więc ulica Łączna w Gołonogu. Miejsce niewiele mające wspólnego z wymuskanym widoczkiem na pocztówkach. Z dopieszczonym, podkoloryzowanym klombem, zza którego zawadiacko i stylowo prezentuje się Pałac Kultury Zagłębia przy Placu Wolności. Nie, to zupełnie inna historia. Jeśli wspomniany, odrestaurowany Pałac i jego otoczenie miały by być dąbrowskimi Polami Elizejskimi, to ulica Łączna siłą rzeczy zostałaby niebezpieczną, emigrancką La Goutte d'Or. Takie małe nawiązanie do Paryża, do którego nie pojadę na wiosnę 2020.
Od zawsze interesowało mnie to co na uboczu. To co przemija z odpadającą farbą elewacji i rozpada się na drobinki pyłu wzbogacając powietrze o pierwiastki unicestwienia i przemijania. Dlatego zbombardowany sukcesami naszego miasta w dziedzinie infrastruktury rowerowej, powstającego nowego Centrum zwanego Fabryką Pełną Życia i wielu innymi, chętnie wybrałem się pewnej chmurnej lutowej soboty na ulicę Łączną. Pogoda była idealnie depresyjna, jakby wprost na zamówienie pod zwiedzanie tej części Dąbrowy. Planowałem odpocząć od dąbrowskiej prosperity i unurzać się w post apokaliptycznej scenerii.
Szukając w pamięci jakiś punktów odniesienia, osobistych historii związanych z geografią tegoż miejsca szybko uzmysłowiłem sobie, że jako smart-dzieciaki socjalistycznego blokowiska nie eksplorowaliśmy często tej części miasta. Odnosiliśmy się do niej z pewną estymą czy wręcz lękiem. A mieszkaliśmy przecież na osiedlu tuż obok bo przy Pomniku Czerwonej Gwiazdy ( jak potocznie jest zwany). Prawdopodobnie nasze lęki mają korzenie w pewnej grudniowej eskapadzie gdzieś w okolicach 1987 roku. Wtedy to podczas eksplorowania nieużytków położonych nieopodal dawnego przedsiębiorstwa transportowego (tam gdzie dzisiaj częściowo jest ulica Spisaka ze swoimi domkami socjalnymi) pojawił się nieproszony kundel i ugryzł kolegę Adama w łydkę. Najpewniej dlatego, ponieważ w umyśle tego zwierzęcia to my zaistnieliśmy jako właśnie nieproszeni. Po zdarzeniu z ugryzieniem przestaliśmy się zapuszczać we wspomniane okolice na kilka lat. Lub po prostu tak się złożyło ;)
No więc dobrze, jest początek historii o surowym miejscu, co prawda z racji pogryzionej łydki Adama nie zaczyna się to wszystko dobrze. Jednakże opowieść powinna zacząć się kilka lat wcześniej a to już obrazki zgoła bardziej radosne, pomimo siermięgi socjalistycznej rzeczywistości Stanu Wojennego i lat późniejszych. Moi rówieśnicy doskonale pamiętają, że w tym okresie dobra konsumpcyjne były sprzedawane na kartki. Na marginesie nie jest wykluczone, że niebawem znów będą.
Na ulicy Łącznej w owym czasie znajdowały się strategicznie ważne sklepy spożywczo-gospodarcze, bowiem pamiętam jak moja śp Mama często zabierała mnie do nich i ustawiała w jednej kolejce a sama szła pilnować drugiej w sklepie obok. Ot taka logistyka codzienna lat 80-tych XX wieku. Do dzisiaj pamiętam, jak poszczęściło nam się w sklepie, który był w miejscu dzisiejszego Lewiatana. Zakupiliśmy papier toaletowy. Rolki szarego, w niczym nie przypominające dzisiejszych, papieru toaletowego nanizane były na sznurek jak odpustowe obwarzanki w dniu Świętego Antoniego w Gołonogu. Przepasany tym trofeum niczym szarfą zwycięzcy, dumnie wkroczyłem na swoje osiedle idąc nieprzerwanie cały czas od Łącznej w odległości kilka kroków przed Mamą. Prawdziwa demonstracja siły i powiew dobrobytu.
Ulica Łączna to przede wszystkim budynki typu Lipsk. Przeszklone, błękitno-niebieskie bloki o stalowych konstrukcjach wyrosły w krajobrazie polskich miast w latach 70-tych XX wieku. Nie inaczej było w Dąbrowie, gdzie w sumie wybudowano ich kilkanaście. Największe skupisko wyrosło właśnie w północnym Gołonogu, wzdłuż ulicy Łącznej. Swoją siedzibę miały w nich zastępy młodych junaków z Ochotniczych Hufców Pracy. Jak przez mgłę pamiętam jeszcze umundurowanych młokosów, ćwiczących na boiskach sportowych wokół bloczków w miasteczku OHP. To była pierwsza połowa lat 80-tych.
Kiedy w 1989 roku skończył się PRL dawni mieszkańcy opuścili błękitne szklane domy, do których wprowadził się tłamszony przez lata komuny biznes. Symbolem nowych czasów na tym obszarze został Dom Meblowy "Kaczor", który zajął pod swoją działalność jeden z budynków. Chyba nie ma w Dąbrowie mieszkania, w którym nie znalazłaby się wersalka lub meblościanka z "Kaczora". Swoją drogą sklep funkcjonuje do dzisiaj. Kolejną dużą firmą, która zakotwiczyła w jednym z budynków po OHP jest "Robin" zajmujący się sprzedażą wyposażenia do sklepów i lokali gastronomicznych. Ile było wszystkich firm, firemek, tego nie wie chyba nikt. Ich losy były zapewne bardzo burzliwe i współtworzyły krajobraz dzikiego kapitalizmu okresu transformacji lat 90-tych. Przyjemnie wspominam ten czas, bowiem jedne z pierwszych samodzielnie w życiu zarobionych pieniędzy pochodziły z zakładu tekstylnego "Virgo", gdzie z chłopakami jako nastolatek zatrudniłem się dorywczo w charakterze malarza pomieszczeń :) Do dzisiaj widzę kolor zielonej emulsyjnej farby, którą zdzieraliśmy z plastikowych list przypodłogowych. Pomalowaliśmy je, nie czyszcząc ich wcześniej zbytnio i pewnie cała sprawa przyschłaby jak owa farba, ale na nasze nieszczęście przy tym niecnym procederze zastała nas czujna małżonka szefa. W życiu nie nawdychaliśmy się takiej ilości rozpuszczalnika czyszcząc listwy, ale winę trzeba było przecież odkupić.
Bardzo szybko okazało się, że ówczesny dąbrowski biznes nie będzie w stanie zagospodarować wszystkich budynków. Infrastruktura osiedla bardzo szybko zaczęła popadać w ruinę. Dziurawe chodniki, zarastające boiska i połamane ławki były zwiastunem szybko kroczącej degradacji ulicy. Kilka bloków przeznaczono pod mieszkania socjalne, które istnieją do dzisiaj, ale nowi przybysze nie stali się impulsem do zmiany na lepsze. Co prawda dalej w dawnych Lipskich można było tanio wynająć powierzchnie pod biura lub inną działalność np. artystyczną (o czym później), dalej istniała hala sportowa gdzie podczas ferii zimowych przychodziliśmy grać w piłkę i ping-ponga, ale generalnie Łączna pikowała ostro w dół. Hala sportowa w owym czasie była nawet bardzo oblegana i nie zawsze z chłopakami udało się nam załapać na szybki turniej piłkarski. Pisząc o tym wspominam jedno z zabawnych wydarzeń jakiego byliśmy sprawcami.
Gdzieś w okolicach lutego 1991 roku wybraliśmy się do hali z zamiarem wzięcia udziału w turnieju piłkarskim jaki organizowany był podczas ferii zimowych. Na miejscu okazało się, że impreza już się zaczął i nie ma dla nas miejsca. W dodatku stoły do ping-ponga były też zajęte. W desperacji, a mieliśmy tego dnia wielką ochotę na rywalizację sportową, udaliśmy się do starych salek katechetycznych przy Kościele św. Antoniego. Uwierzyliśmy mitycznemu wyobrażeniu, które do dzisiaj nie wiem jak zalęgło się w naszych głowach, że znajduje się tam stół do tenisa stołowego i nie będzie problemu z rozegraniem kilku partyjek. Na miejscu okazało się, że owszem stół jest, nieco zakurzony i bez siatki, ale jest. Szybko też się okazało, że w salce swoją próbę gry na instrumentach muzycznych odbywa młodzież z przykościelnej Oazy, w dodatku całkowicie pozbawiona empatii dla miłośników tenisa stołowego. Tak się jakoś złożyło, że praktycznie bez jakiś drastycznych walk, ale jednak wyparliśmy Oazowiczów do mniejszego pomieszczenia znajdującego się obok. Problem braku siatki rozwiązaliśmy przy pomocy znalezionego w pomieszczeniu elementu stroju liturgicznego przypominającego szalik i dwóch solidnych świeczników. Zdołaliśmy rozegrać prawie pół meczu debla, gdy do salki wkroczyli zaalarmowani przez młodzież oazową Bracia Franciszkanie. Po dosyć malowniczej awanturze zgotowanej nam przez Braciszków, wycofaliśmy się w poczuciu niezrozumienia dla prawdziwej sportowej pasji, na klatkę schodową jednego z bloków naszego osiedla.
Kilka lat później, już w drugiej połowie lat 90-tych swoją salkę do prób miał na Łącznej zespół Patrimonium del Pueblo. Anarchistyczna kapela założona przez moich kolegów grała głównie siarczysty crust punk. Wiele osób, znajomych, różnorodnych freaków przesiadywało wtedy w podziemiach Łącznej 30 A, tam bowiem znajdowało się centrum muzycznej, punkowej rebelii ;) W związku z tym okolica stawała się areną nie mających końca starć pomiędzy lokalnymi subkulturami skinheadów i pankowców. Tak właśnie wyglądały burzliwe lata 90-te w Polsce i na dąbrowskich ulicach było nie inaczej. Sam zespół wydał jedyną płytę "Pustka" i jeszcze we wrześniu 1997 roku dał koncert w dąbrowskim Pałacu Kultury Zagłębia.
Kiedy byłem już pełnoletni i mogłem legalnie iść na piwo oraz zapalić papierosa, odkryłem na Łącznej miejsce jakby żywcem wyjęte z czasu powstawania Huty Katowice ;) Podczas jednej z eskapad po lokalnych gołonoskich piwiarniach zrządzenie losu zawiodło nas do lokalu znajdującego się obok dzisiejszej noclegowni Caritasu. Po wejściu długo przecierałem oczy ze zdumienia i całkiem serio brałem pod uwagę możliwość cofnięcia się w czasie z roku wtedy 2000 do połowy lat 70-tych XX wieku. Muzyka, goście, wyposażenie, dosłownie wszystko co się znajdywało wewnątrz baru pochodziło z przeszłości. Nie pamiętam jak nazywał się lokal i nigdy więcej już tam nie byłem. Czasem zastanawiam się czy to wszystko mi się nie przyśniło lub też nie było skutkiem krążącego w żyłach alkoholu jaki zaaplikowaliśmy sobie tamtego weekendowego wieczoru w styczniu 2000 roku.
Tak wygląda dzisiaj moja podróż wspomnieniowa po Łącznej. Kontempluję surrealizm dziurawych chodników, wzdłuż których przycięto równiutko szpaler żywopłotu. Przeglądam się w rozbitych mlecznoniebieskich szybach domu meblowego "Kaczor", wchodzę na klatkę bloku socjalnego zaraz na przeciwko i nasłuchuję odgłosów codziennego życia tych co zagnieździli się w tej entropii na dobre. Melodia otchłani. Równoległy świat w Stranger Things to przy tym pluszowa komnata. Łączna jest prawdziwa, prawdziwe jest nieprzyjazne spojrzenie typa, który łypie na mnie spode łba obserwując moją kontemplację rozpadu. Wzdrygam się zaskoczony i oddalam bezpiecznie gdzieś w stronę nowych apartamentowców. Mijam wciąż zielony barak dawnego "Virgo" i znów wracają wspomnienia. Nowe jednak upomina się o Łączną coraz bardziej zuchwale. Apartamentowce skubią Łączną od południa. Od północy mamy nowy, w kolorowych elewacjach ośrodek dla niewidomych natomiast w środku osiedla wśród zarastającego boiska powstaje biurowiec. Są jak nowa, zdrowa tkanka na paskudnym nowotworze. Póki co biorę haust powietrza pełnego apokalipsy i nakarmiony spokojnie wracam do zaparkowanego samochodu. Wrócę tu za jakiś czas gdy mrok skryty na dnie duszy znów da o sobie znać.
niedziela, 19 czerwca 2016
Czy wiesz, że...czyli ciekawostki - dąbrowstki cz.5
Czas na kolejną porcję ciekawostek o Dąbrowie Górniczej. Zapraszam do lektury.
Według rankingu miesięcznika edukacyjnego „Perspektywy” w 2016 roku tytułem najlepszej dąbrowskiej szkoły ponad gimnazjalnej może poszczycić się II Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Żeromskiego. Szkoła zajęła 351 miejsce wśród 2315 liceów w kraju. W województwie śląskim zajęła 41 pozycję.
W latach dwudziestych
XIX wieku powstaje na terenie Redenu
pierwszy oddział szpitalny – tzw. „Lazaret”. Placówka posiadała 20
łóżek. Leczono w niej wszystkie schorzenia łącznie ze złamaniami i obrażeniami powstałymi przy wydobyciu
węgla.
Pierwszą linię
tramwajową w Dąbrowie Górniczej oddano
do użytku 11 lutego 1928 roku. Wtedy to
linię numer 21 biegnącą z okolic
sosnowieckiego dworca do Będzina przedłużono do wysokości kościoła w Dąbrowie
Górniczej.
W
czasie II wojny światowej obowiązywała niemiecka nazwa miasta Redenberg.
W roku
1916 Dąbrowa otrzymała prawa miejskie, miasto liczyło wtedy 29 900
mieszkańców.
Ławeczka Jimiego Hendrixa w Dąbrowie Górniczej
odsłonięta 20 września 2012 roku odlana jest z brązu.
Siedem lat trwała budowa Pałacu Kultury Zagłębia.
Rozpoczęcie budowy nastąpiło w 1951 roku i trwało do 1958 roku. Początkowo
budynek nosił nazwę „Domu Kultury Zagłębia”.
Dąbrowski
klub piłkarski KS Unia Ząbkowice może poszczycić się też dorobkiem
siatkarskim. W latach sześćdziesiątych XX
wieku drużyna uzyskała lokatę pozwalającą na awans do I ligi.
Rodzinne
Ogrody Działkowe im. Stanisława Staszica znajdujące się przy ulicy 11 Listopada
zostały założone w 1928 roku.
Według rankingu miesięcznika edukacyjnego „Perspektywy” w 2016 roku tytułem najlepszej dąbrowskiej szkoły ponad gimnazjalnej może poszczycić się II Liceum Ogólnokształcące im. Stefana Żeromskiego. Szkoła zajęła 351 miejsce wśród 2315 liceów w kraju. W województwie śląskim zajęła 41 pozycję.
Lasy zajmują 24% powierzchni Dąbrowy Górniczej. Pod
względem lesistości nasze miasto zajmuje
17 pozycję z grona 65 miast na prawach powiatu.
niedziela, 22 listopada 2015
Serca z błota, dusze z betonu
Tak jak mnie, Ciebie też Gołonóg wychował
zawsze w cenie tutaj była z wyobraźnią głowa
zawsze liczył się honor i braterstwo
nawet gdy w około upadało męstwo (...)
Bas Tajpan "Świadomość"
Spotkaliśmy się pod koniec lipca 2015. Miałem być z rodziną na wakacjach a nie z rozpieprzoną łydką o kulach zwiedzać dąbrowskie przychodnie. Los płata nam figle ale czasem rzuci od siebie jakiś ochłap na pocieszenie, jak cukierka w kłębowisko ciemnego luda.
Robert akurat na kilka dni przyjechał z Londynu do DG co było pretekstem do spotkania się w starym gronie "chłopców z pomnika".
Siedzimy w pubie "Manhattan": Bałdi, Balon, Olo, Jacek i Paferro ( ja). Jest upalne niedzielne popołudnie, sączymy piwo.
Takie spotkania są inspirujące. Londyński desant, działa jak katalizator wspomnień. Tęsknota za krajem wyostrza pamięć i uwypukla szczegóły zdarzeń, które przeżywamy na nowo. Znowu ożyła nasza historia, opowieści wybrzmiały jeszcze raz i po raz kolejny uciekły przed zapomnieniem. Nasza dąbrowska historia lat 80-tych i 90-tych XX wieku, przykryta warstwą codzienności wychodzi tego dnia na światło dzienne. Towarzyszą jej salwy śmiechu i żarliwe spory o szczegóły i kształt wydarzeń. Żyjemy.
Jestem w tym przyjemnie zatopiony i obecny. Jednocześnie, próbuję uchwycić tajemnicę naszego podobieństwa, które pomimo różnych światopoglądów, doświadczeń w późniejszym życiu i priorytetów jest oczywiste. Czynność ta idzie mi opornie, chaotycznie. Brakuje mi w mózgu zwojów frywolnych i niepotrzebnych. Wszystkie płaty i komórki zajęte są stawianiem czoła codzienności. Trwa zanim wygonię codzienność i zrobię miejsce na poszukiwanie nieuchwytnego.
Bardzo możliwe, że to dąbrowska betonowa dzikość lat 80-tych wpłynęła na to kim dzisiaj jesteśmy. Prawdopodobnie w dzieciństwie oprócz przemysłowych wyziewów wciągnęliśmy też w płuca potężny haust przestrzeni i absurdu ( oprócz innych substancji płynnych i lotnych). Z balkonów naszych mieszkań można było bez trudu dojrzeć łagodne pagórki pokryte lasami i polami uprawnymi, żyliśmy w industrialu a jednocześnie gdzieś na jego dalekim pograniczu, gdzie zielony krajobraz śmiało wdzierał się w nasze surowe betonowe rewiry.
Cały czas próbuję dotykać teraz nieuchwytnego, czegoś co ma charakterystyczny i zarysowany styl a jednocześnie kpi sobie z definicji. To nasze "coś" mogło też przecież wydarzyć się gdzie indziej, na jakimś bliźniaczym blokowisku dajmy na to w Kaliszu czy Gdańsku. Na tamtych blokowiskach też przecież beton zburzył stary porządek.
No właśnie, tylko czy to taka sama powtarzalność? Po namyśle uważam, że jednak nie. Bo gdzie na taką skalę występowała gigantomania przemysłowa? Do jakiego regionu zjechało tak wielu ludzi z różnych zakątków kraju? Dziki Zachód, dziki industrialny zagłębiowski zachód i my niby w nim a jednak na jego obrzeżach. Tylko tutaj gierkowski rozmach zakwitł tak intensywnie, tylko tutaj architektoniczny bezsens tak mocno splótł się z pro społeczną planistyką. Tylko tutaj a my w nim choć na skraju, bo na horyzoncie pola, lasy, sady i drewniane wsie. My do nich biegliśmy, przez wykopy budów, ogrodzenia, zdziczałe sady i nowe asfaltowe arterie donikąd. Pstrykaliśmy w ich stronę kapslami zawodników Wyścigu Pokoju rozgrywanego gdzieś pomiędzy piaskownicą a osiedlową drogą a obok ojcowie myli swoje fiaty, dacie i polonezy bo to była pewnie sobota popołudniu..... Czy zrozumieją to nowe pokolenia? Czy zrozumieją to nasze dzieci, które ukrywamy na co dzień w grafiku dodatkowych zajęć z pływania, tańca, jogi i Bóg wie czego jeszcze? Ale to już inny temat, inna dyskusja...
Jesteśmy z betonu i błota zagłębiowskich osiedli. Nigdy nie będziemy kimś innym i dobrze. Nie zmieni tego miejsce zamieszkania, ani kolejna nabyta rzecz z wielkiego świata ( którego swoją drogą pożera fundamentalna barbaria). Zrobiliśmy sobie tysiące zdjęć w wakacyjnych, egzotycznych rajach ale zawsze najpiękniejszą kliszą będzie ta na której przedzieramy się do księżego sadu po jabłka. Albo pocztówka z pomnika w letnią noc, gdzie siedzimy przy melodii świerszczy a powietrze przesycone jest zapachem pieczonego chleba u Bigaja.
poniedziałek, 19 października 2015
Spotkanie autorskie z Andrzejem Stasiukiem
Stoję grzecznie w kolejce do Autora, niczym dzieciak na mszy przystępujący do pierwszej komunii.
Kobieta przede mną odchodząc już:
- Czy można zdjęcie z autorem?
- Nie. Nie zgadzam się na zdjęcia - odpowiedział Andrzej Stasiuk - no chyba, że mi Pani gdzieś tam z boku strzeli jak nie widzę. Bo potem to gdzieś na Fejsbuka wrzucacie..Nie, nie, jeszcze mi Pani uszy dorobi na tym zdjęciu...
- Ale ja nie wrzucam - broni się nieśmiało Pani
- Wrzucacie, wrzucacie już ja Was tam znam! - powiedział gromko choć z nutą serdeczności w głosie.
Podpisując mi już książkę:
-Widzi pan, od paru lat to ciągle te prośby o zdjęcia, żeby sobie ze mną zrobili a czy ja jakaś małpa jestem? Uszy mi jeszcze dorobią ( w tym miejscu pokazał jak długie te uszy) i jak ja będę wyglądał? Żeby tak od razu zdjęcia ze mną robić?
- Może to przez tą ogólną dostępność internetu i popularność Fejsbuka tak z tymi zdjęciami jest? - stawiam hipotezę
- Nie - po krótkim namyśle powiedział Stasiuk - to aparaty fotograficzne, one stały się bardzo tanie.
Zatem płynąc z ludyczną falą a zarazem wsłuchując się w podpowiedź Autora odnośnie fotografowania Go, z czystym sumieniem zamieszczam fotkę...
Kobieta przede mną odchodząc już:
- Czy można zdjęcie z autorem?
- Nie. Nie zgadzam się na zdjęcia - odpowiedział Andrzej Stasiuk - no chyba, że mi Pani gdzieś tam z boku strzeli jak nie widzę. Bo potem to gdzieś na Fejsbuka wrzucacie..Nie, nie, jeszcze mi Pani uszy dorobi na tym zdjęciu...
- Ale ja nie wrzucam - broni się nieśmiało Pani
- Wrzucacie, wrzucacie już ja Was tam znam! - powiedział gromko choć z nutą serdeczności w głosie.
Podpisując mi już książkę:
-Widzi pan, od paru lat to ciągle te prośby o zdjęcia, żeby sobie ze mną zrobili a czy ja jakaś małpa jestem? Uszy mi jeszcze dorobią ( w tym miejscu pokazał jak długie te uszy) i jak ja będę wyglądał? Żeby tak od razu zdjęcia ze mną robić?
- Może to przez tą ogólną dostępność internetu i popularność Fejsbuka tak z tymi zdjęciami jest? - stawiam hipotezę
- Nie - po krótkim namyśle powiedział Stasiuk - to aparaty fotograficzne, one stały się bardzo tanie.
Zatem płynąc z ludyczną falą a zarazem wsłuchując się w podpowiedź Autora odnośnie fotografowania Go, z czystym sumieniem zamieszczam fotkę...
niedziela, 15 lutego 2015
Dąbrowa wkracza w Erę Jaskrawych Reklamówek - cz.1
Jako człowiek dobrze czujący się
w świecie nieregularnie publikowanych postów, chaotycznych działań, a szerzej to i nawet totalnej życiowej
rozwałki logistycznej, gdzie łańcuchy dostaw nie docierają na czas, pragnę dziś pokłonić się Chronosowi i zacząć
wszystko porządnie i od początku.
Zatem....Wszystkiego Dobrego w
Nowym 2015 Roku!!! Bowiem jest to mój post noworoczny i aby ukryć, że trochę
ostatnio się zdrzemnąłem ślę do Was te życzenia. Niech się Wam Darzy :-)
Parafrazując tekst Świetlików "Nieprzysiadalność" od
razu uprzedzam jednak, że:
tak się czasami zdarza, że jestem w nastroju wspomnieniowym
taks się zdarza zazwyczaj, że jestem w nastroju wspomnieniowym
ja proszę pana to pierdolę znów będzie post wspomnieniowy
Świat dzieciaków z betonowo-błotnej dąbrowskiej
dżungli lat 80-tych opisywałem już w poprzednich postach. Rozmawialiśmy sobie o
tym cudownym czasie w komentarzach jak też na łamach Forum Mieszkańców DG.
Dzięki tym postom i rozmowom, przenieśliśmy się ( mam nadzieję, że Wy też) choć
na chwilę do krainy gdzie kolory są najintensywniejsze.....
W życiu najbardziej pewne jest
to, że wszystko się zmienia. Dlatego więc po "Erze Błota i Betonu"
nastała "Era Jaskrawych Reklamówek".
Dla mnie, jako 13-to czy 14-letniego chłopaka stało się to w momencie
gdy Lech Wałęsa wysiadł z helikoptera i na gołonoskim boisku pomiędzy Cedlera a
Czerwonych Sztandarów przemówił do ludu
pracującego. Początek lat 90-tych XX wieku. To wtedy w Dąbrowie, jak też
zapewne w innych miastach i miasteczkach
całego kraju zaroiło się od wszelakiego, deficytowego towaru. Te wszystkie
dobroci mogliśmy wreszcie zakupić. Ceny oczywiście też poszły niesamowicie w
górę ale dąbrowski przemysł nie został jeszcze "zrestrukturyzowany" i
ludzie mieli za co kupować to symboliczne
mięso bez kartek sprzedawane wprost z Żuków i Nysek. Dramat
nierentowności, niemocy i cwaniactwa w polskim przemyśle jeszcze się nie zaczął
więc nastroje konsumenckie jak to dzisiaj mówimy były dobre. Możliwe, że nawet
najlepsze w naszej powojennej historii....
Nasze dąbrowskie ulice zrobiły
się jakby weselsze, naprędce montowane
reklamy uliczne o niespotykanych do tej pory kolorach zachęcały do zakupu
proszku "Pollena 2000" czy też prowokowały do nabycia papierosów
Winns. "Gdzie jest Tkaczuk?" Pamiętacie?
Ulice nie były wyludnione tak jak dzisiaj.
Pewnie ze względu na fakt, że nie
jeździliśmy samochodami do centrów handlowych na shopping. Te najzwyczajniej
jeszcze nie powstały, a pierwszym takim przybytkiem w regionie było czeladzkie
M1, jednak to był już 1997 rok. Wszystko
sprawunki załatwiało się więc z buta, na
mieście co z pewnością miało korzystne przełożenie na poziom tkanki tłuszczowej
naszych piwnych mięśni. Jak kiedyś szacunkowo wyliczyłem - z racji tego że na
zakupy chodziliśmy piechotą, spalaliśmy w skali tygodnia o 1200 kalorii więcej
niż dzisiaj. Tak więc Trzeciego Maja, Okrzei czy Wybickiego w Gołonogu to były
lokalne Oxford St. Na miarę ówczesnych
możliwości rzecz jasna.
Poza artykułami
spożywczo-drogeryjnymi, postęp dokonał się
też w segmencie elektronicznym. Sprowadzane z Zachodu magnetowidy i odtwarzacze
kaset VHS stały się hitem a dynamiki sprzedaży tych produktów pozazdrościło by
dzisiejsze MediaMarkt czy Saturn. Sony,
JVC, Orion, Panasonic czy Grunding – mogliśmy wybierać w tych wszystkich
markach nie domyślając się nawet jaki chłam został przez nas nabyty. Potrzebowaliśmy
teraz tylko kaset wideo aby móc w końcu poczuć się jak ludzie i obejrzeć z wypiekami na twarzy takie Rambo II czy coś
bardziej pikantnego. Na dąbrowskim rynku nisza została błyskawicznie
wypełniona. W bezpośrednim sąsiedztwie targu, tam gdzie jest skrzyżowanie
Poniatowskiego z Twardą, w jednym z garaży była wypożyczalnia kaset wideo.
Obskurny garaż stoi do dzisiaj ale niech nikogo nie zmyli jego nędzny wygląd –
w środku można było za kilka złotych nabyć najnowsze amerykańskie produkcje
kina akcji oraz całe serie sprośnych
przygód „ Heidi z alepejskiej łąki”.
Takie to były ciekawe czasy gdzie poziom fasonu wyznaczały kolorowe nadruki z
roznegliżowanymi panienkami na
jednorazowych reklamówkach. Myślę, że ktoś
powinien napisać habilitację na temat
kolorowych reklamówek z pierwszej
połowy lat 90-tych. Z resztą to samo dotyczy się zapalniczek jednorazowych. Dzisiaj wydaje mi się to tak obciachowe, że aż
absurdalne, ale przecież przez całą moja edukację w „Sztygarce” podręczniki i zeszyty nosiło się w tych
reklamówkach właśnie. Było to wtedy wielce OK. Do dzisiaj kojarzę taki obrazek –
gdzieś na skwerku pod pomnikiem Staszica, jeden młody koleś z reklamówką podchodzi do drugiego z
reklamówką. Ten drugi z elegancką nonszalancją, wolno niby niedbale kładzie
swoją reklamówkę między stopami albo przytrzymuje lekko kolanami. Następnie wyciąga z wewnętrznej
kieszeni dżinsowej katany pudełko papierosów Marlboro i częstuję kolegę. Ten kiwając
głową, pewnie mówiąc „dziękuję” stara
się zasłonić ogień zapalniczki, no niczym innym jak właśnie złamaną w połowie
reklamówką z nadrukowanym czerwonym Lamborghini.
Nowa epoka zebrała też ofiary. Na
śmietnik historii i to dosłownie zostały odesłane wszystkie kolekcje puszek po
piwie i pudełek po papierosach. Mnogość i ogólna dostępność wszelkiego rodzaju
gatunków piwa i fajek sprawiła, że dumni kolekcjonerzy tych okruchów zachodniej
cywilizacji zostali sprowadzeni w oczach nastoletnich, pryszczatych chłystków do roli co najwyżej zbieraczy surowców wtórnych.
To z resztą tylko jedna z nielicznych zmian społeczno-obyczajowych. O tym
jednak już jutro w drugiej części.
niedziela, 14 grudnia 2014
W krainie dobrych wilczurów......
Zaraz jak tylko się obudziłem, potruchtałem do dużego pokoju. Zanim wbiegłem na zimną podłogę czujne ręce ŚP Mamy złapały mnie i mocno przytuliły. Mama uśmiechała się ale po policzku chyba płynęły jej łzy.
Nie, nie interesował mnie „Teleranek” ani tym bardziej jego
brak. O wiele ciekawszy był pan w telewizorze, który czytał coś z kartki
poważnym głosem. Mama powiedziała, że Tatuś musiał zostać dłużej w pracy na
hucie. Fakt, nie wrócił po nocnej zmianie nad ranem do domu i nie położył się
jak zwykle w łóżku obok mnie i Mamy. Nie
wiem w którym momencie skojarzyłem, że telewizyjne wystąpienie poważnego pana w
mundurze w ciemnych okularach ma związek z nieobecnością Taty. Podbiegłem do
okna balkonowego i przylgnąłem do szyby. Zimna, przeźroczysta tafla szkła
tłumiła odgłosy z zewnątrz. A może było tak cicho bo geografię okiennego widoku
szczelnie otuliła lekka, śnieżna kołdra? Parking, za parkingiem dziesięciopiętrowiec
a dalej pomnik Bohaterów Armii Czerwonej. Na końcu niczym anakonda wiła się, szeroka aleja
Czerwonych Sztandarów po której jechały czołgi. Sunęły cicho jakby nie chciały
nikogo obudzić, jakby tak tylko sobie przejeżdżały. Pomyślałem, że w tych
czołgach siedzą tacy fajni, weseli wujkowie jak z „Czterech Pancernych”. Możliwe, że to teraz
wymyślam ale pewnie tak było. Zapewne wyobrażałem sobie jak w każdym ze
stalowych kolosów merda ogonem wilczur Szarik a Gustlik podtyka mu pod nos sardynkę z żołnierskiej konserwy. Wilczury były dobre
i mądre, dowiedziałem się o tym gdy mieszkałem jeszcze w Krakowie. Jeden z nich ( Saba)
zapewnie należący do któregoś z sąsiadów z bloku moich Dziadków opiekował się
mną i łapał za kurtkę gdy chciałem wbiec na osiedlową uliczkę. Wtedy mój Dziadek głaskał ją swoimi spracowanymi, kościstymi
dłońmi i szeptał do ucha: „Dobra Saba, dobra psina”. Tak, więc 13 grudnia 1981 roku jako czterolatek
wierzyłem, że wszystkie Szariki i Saby były przyjazne tak jak wujkowie jadący w czołgach na Czerwonych
Sztandarów.
Podobno potem jednak strasznie płakałem i krzyczałem że jadą na hutę
zabić Tatusia. Na pewno nie powiedziała mi tego Mama bo ona się tylko
uśmiechała i mocno przytulała. Prawdopodobnie wyczułem to w jej uścisku, innym niż
zwykle gdy nosiła mnie na rękach, całowała w policzki i gładziła dłonią niesforne
pukle włosów. Nie jest wykluczone, że odczytałem to z bicia Jej serca, które
przepełniło się tego poranka zwierzęcym strachem o Tatę, mnie i przyszłość.
Pewne rzeczy się po prostu wie nawet jak się ma cztery lata i wierzy, że
czołgami kierują dobrzy wujkowie.
Dzisiaj wyobrażam sobie jak stoi w kuchni i piecze świąteczne
ciasta. Jak zamiast skórki z pomarańczy wrzuca do sernikowej masy nasączone aromatem strzępki marchewki – substytuty
normalności. Zapewne starała się być
pogodna gdy ubieraliśmy choinkę bez Niego. Pewnie łykała łzy za każdym moim: „Kiedy
wróci Tata?”. Miała wtedy zaledwie dwadzieścia pięć lat i chciała tak bardzo żebyśmy żyli spokojnie i bezpiecznie. Nie przeszkadzały Jej kartki na mięso i cukier – tego grudniowego dnia była
pewnie w jakiejś otchłani która ją przerażała a ona przecież musiała być
dzielna i podtrzymywać samotnie moją wiarę w Świętego Mikołaja i dobre
wilczury.
Nie wiedziała kiedy przeszedł przez dziurę w ogrodzeniu po
czołgu. Nie widziała jak omija milicyjne patrole żeby dotrzeć do domu. Widzę jak Jej już to
wszystko opowiada i pije ciepłą herbatę w kuchni. Jak ona z troską patrzy na
jego zarośniętą i wychudzoną twarz. Musieli
być bardzo szczęśliwi w tym momencie pomimo kartek, smutnego generała w
ciemnych okularach i szarości komunistycznej mroźnej zimy za oknem.
Myślę o tym wszystkim dzisiaj gdy pokonuję kolejny kilometr a w oddali jaśnieje snop ognia znad stalowni. Po prostu musiałem tam pobiec,
wyjść za tą gładką balkonową szybę z przed ponad trzydziestu lat i rozstrzygnąć się czy czołgi były bezszelestne.
Jest pusto i cicho, przemysłowa strefa śpi
i pewnie nocni stróże w zakładach przemysłowych lubią ten czas gdy nic się nie dzieje. Pod główną bramą
jest jeszcze spokojniej, światło pomarańczowego neonu „Huta Katowice” rzuca na
czarny asfalt po którym biegnę ciepłą poświatę. Mienią się kolorowe światełka
świątecznej choinki. Zaraz obok majestatyczne cielska autobusów czekają
spokojnie aż kierowcy wsiądą w nie i ruszą zgodnie z rozkładem. Czuję że
dotykam jakiegoś absolutu, na zawsze już zapisanego w DNA mojej świadomości........
niedziela, 30 listopada 2014
Czy wiesz, że...czyli ciekawostki - dąbrowstki cz.4
W telegraficznym skrócie kolejna dawka ciekawostek o naszym mieście:
- W dąbrowskiej Resursie dla mieszkańców miasta, wygłaszała wykłady Maria Konopnicka. Można też było tam spotkać Elizę Orzeszkową
- Resursa została wybudowana w 1895 roku. Zaraz po jej powstaniu przemianowano nazwę ulicy przy której stoi z Św. Jana na Klubową. Obecnie jest to oczywiście Trzeciego Maja
- Dzielnica Korzeniec położona na północ od Centrum została przyłączona do Dąbrowy w 1923 roku. Nazwa pochodzi od dużej ilości korzeni znajdywanych przy uprawie roli
- Hejnał miasta został oficjalnie przyjęty przez Radę Miejską w 2001 roku. Jego autorem jest uznany muzyk pochodzący z naszego miasta - Dariusz Ziółek
- Miejska Orkiestra Dęta w Dąbrowie Górniczej liczy obecnie 50-ciu muzyków
- Dąbrowska Koksownia Przyjaźń pierwszy koks wyprodukowała 27 stycznia 1987 roku
- "Wesele Zagłębiowskie" to widowisko muzyczne którego premiera odbyła się w 2006 roku w Dąbrowie Górniczej. Sztukę inspirowaną tradycjami przełomu XIX i XX wieku obszaru Zagłębia Dąbrowskiego przedstawił zespół "Gołowianie"
- Dąbrowska spalarnia śmieci SARPI jest w stanie bezpiecznie zutylizować ponad 800 rodzajów odpadów
- Były biurowiec "Damelu" obecnie oczekujący na adaptację przez Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej został wybudowany w 1977 roku
- Nad jeziorem Kuźnica Warężyńska znajduje się jedna z najbardziej popularnych w południowej Polsce dzikich plaż nudystów.
Subskrybuj:
Posty (Atom)