piątek, 3 kwietnia 2020

Spacer po ulicy Łącznej


Kiedy zaczynałem pisanie tego posta, nie było jeszcze akcji #zostań w domu. Mogłem swobodnie i przyjemnie bez  celu spacerować po dąbrowskich zaułkach a widok człowieka idącego z przeciwka nie wywoływał atawistycznych lęków związanych z zarazą. 

Wyraźnie chcę też powiedzieć, że zdjęcia które tutaj umieszczam zrobiłem w czasie kiedy wytyczne i zakazy związane ze stanem epidemii nie obowiązywały. Ba, nie było żadnego stanu epidemii. 

A więc ulica Łączna w Gołonogu. Miejsce niewiele mające wspólnego z wymuskanym widoczkiem na pocztówkach. Z dopieszczonym, podkoloryzowanym klombem, zza którego zawadiacko i stylowo prezentuje się Pałac Kultury Zagłębia przy Placu Wolności. Nie, to zupełnie inna historia. Jeśli wspomniany, odrestaurowany Pałac i jego otoczenie miały by być dąbrowskimi Polami Elizejskimi, to ulica Łączna siłą rzeczy zostałaby niebezpieczną, emigrancką   La Goutte d'Or. Takie małe nawiązanie do Paryża, do którego nie pojadę na wiosnę 2020.

 Od zawsze interesowało mnie  to co na uboczu. To co przemija z odpadającą farbą elewacji i rozpada się na drobinki pyłu wzbogacając powietrze o pierwiastki unicestwienia i przemijania. Dlatego zbombardowany sukcesami naszego miasta w dziedzinie infrastruktury rowerowej, powstającego nowego Centrum zwanego Fabryką Pełną Życia i wielu innymi, chętnie wybrałem się pewnej chmurnej lutowej soboty na ulicę Łączną. Pogoda była idealnie depresyjna, jakby wprost na zamówienie pod zwiedzanie tej części Dąbrowy. Planowałem odpocząć od dąbrowskiej prosperity i unurzać się w post apokaliptycznej scenerii.  

Szukając w pamięci jakiś punktów odniesienia, osobistych historii związanych z geografią tegoż miejsca szybko uzmysłowiłem sobie, że jako smart-dzieciaki socjalistycznego blokowiska nie eksplorowaliśmy często tej części miasta. Odnosiliśmy się do niej z pewną estymą czy wręcz lękiem.  A mieszkaliśmy przecież na osiedlu tuż obok bo przy Pomniku Czerwonej Gwiazdy ( jak potocznie jest zwany). Prawdopodobnie nasze lęki  mają  korzenie w pewnej grudniowej eskapadzie  gdzieś w okolicach 1987 roku. Wtedy to  podczas eksplorowania nieużytków położonych nieopodal dawnego przedsiębiorstwa transportowego (tam gdzie dzisiaj częściowo jest ulica Spisaka ze swoimi domkami socjalnymi) pojawił się nieproszony kundel i ugryzł kolegę Adama w łydkę. Najpewniej dlatego, ponieważ w umyśle tego zwierzęcia to my zaistnieliśmy jako właśnie nieproszeni. Po zdarzeniu z ugryzieniem przestaliśmy się zapuszczać we wspomniane okolice na kilka lat. Lub po prostu tak  się złożyło ;)

No więc dobrze, jest  początek historii o surowym miejscu, co prawda z racji pogryzionej łydki Adama nie  zaczyna się to wszystko dobrze.  Jednakże  opowieść powinna zacząć się kilka lat wcześniej a to już obrazki zgoła bardziej radosne, pomimo siermięgi  socjalistycznej rzeczywistości Stanu Wojennego i lat późniejszych. Moi rówieśnicy doskonale pamiętają, że w  tym okresie  dobra konsumpcyjne były sprzedawane na kartki. Na marginesie nie jest wykluczone, że niebawem znów będą.

Na ulicy Łącznej w owym czasie znajdowały się  strategicznie ważne sklepy spożywczo-gospodarcze, bowiem pamiętam jak moja śp Mama często zabierała mnie do nich i ustawiała  w jednej kolejce a sama szła pilnować drugiej w sklepie obok. Ot taka logistyka codzienna lat 80-tych XX wieku. Do dzisiaj pamiętam, jak poszczęściło nam się w sklepie, który był w miejscu dzisiejszego Lewiatana. Zakupiliśmy papier toaletowy. Rolki szarego, w niczym nie przypominające dzisiejszych, papieru toaletowego nanizane były na sznurek jak odpustowe obwarzanki  w dniu Świętego Antoniego w Gołonogu.  Przepasany tym trofeum niczym szarfą zwycięzcy, dumnie wkroczyłem na swoje osiedle idąc nieprzerwanie cały czas od Łącznej w odległości   kilka kroków przed Mamą.  Prawdziwa demonstracja siły i powiew dobrobytu.    

Ulica Łączna to przede wszystkim budynki typu Lipsk. Przeszklone, błękitno-niebieskie bloki o stalowych konstrukcjach wyrosły w krajobrazie polskich miast  w latach 70-tych XX wieku. Nie inaczej było w Dąbrowie, gdzie w sumie wybudowano ich kilkanaście. Największe  skupisko wyrosło właśnie w północnym Gołonogu, wzdłuż ulicy Łącznej.  Swoją siedzibę miały w nich zastępy młodych junaków z  Ochotniczych Hufców Pracy. Jak przez mgłę pamiętam jeszcze umundurowanych młokosów, ćwiczących na boiskach sportowych wokół bloczków w miasteczku OHP. To była pierwsza połowa lat 80-tych. 

Kiedy w 1989 roku skończył się PRL dawni mieszkańcy opuścili błękitne szklane domy, do których wprowadził się tłamszony przez lata komuny biznes. Symbolem nowych czasów na tym obszarze został Dom Meblowy "Kaczor", który  zajął pod swoją działalność jeden z  budynków. Chyba nie ma w Dąbrowie mieszkania, w którym nie znalazłaby się wersalka lub meblościanka z "Kaczora". Swoją drogą sklep funkcjonuje do dzisiaj.  Kolejną dużą firmą, która zakotwiczyła w jednym z budynków po OHP  jest "Robin" zajmujący się sprzedażą wyposażenia do sklepów i lokali gastronomicznych. Ile było wszystkich firm, firemek, tego nie wie chyba nikt. Ich losy były zapewne bardzo burzliwe i współtworzyły krajobraz dzikiego kapitalizmu okresu transformacji lat 90-tych. Przyjemnie wspominam ten czas, bowiem jedne z pierwszych samodzielnie w życiu zarobionych pieniędzy pochodziły z zakładu tekstylnego "Virgo", gdzie z chłopakami jako nastolatek zatrudniłem się dorywczo w charakterze malarza pomieszczeń :)  Do dzisiaj widzę  kolor zielonej emulsyjnej farby, którą zdzieraliśmy z plastikowych list przypodłogowych. Pomalowaliśmy je, nie czyszcząc ich wcześniej zbytnio i pewnie cała sprawa przyschłaby jak owa farba, ale na nasze nieszczęście  przy tym niecnym procederze  zastała nas czujna małżonka szefa. W życiu nie nawdychaliśmy się takiej ilości rozpuszczalnika czyszcząc listwy, ale winę trzeba było przecież odkupić.

Bardzo szybko okazało się, że ówczesny dąbrowski biznes nie będzie w stanie zagospodarować wszystkich budynków. Infrastruktura osiedla bardzo szybko zaczęła popadać w ruinę. Dziurawe chodniki, zarastające  boiska i połamane ławki były zwiastunem szybko kroczącej degradacji ulicy. Kilka bloków przeznaczono pod mieszkania socjalne, które istnieją do dzisiaj, ale nowi przybysze nie stali się  impulsem do zmiany na lepsze.  Co prawda dalej w dawnych Lipskich można było tanio wynająć powierzchnie pod biura lub inną działalność np. artystyczną  (o czym później), dalej istniała hala sportowa gdzie podczas ferii zimowych przychodziliśmy grać w piłkę i ping-ponga, ale generalnie Łączna pikowała ostro w dół. Hala sportowa w owym czasie była nawet bardzo oblegana i nie zawsze z chłopakami udało się nam załapać na szybki turniej piłkarski. Pisząc o tym  wspominam jedno z zabawnych wydarzeń jakiego byliśmy sprawcami. 

Gdzieś w okolicach lutego  1991 roku  wybraliśmy się do hali z zamiarem wzięcia udziału w  turnieju piłkarskim jaki organizowany był podczas ferii zimowych. Na miejscu okazało się, że impreza już się zaczął i nie ma dla nas miejsca. W dodatku stoły do ping-ponga były też zajęte. W desperacji, a mieliśmy tego dnia wielką ochotę na rywalizację sportową, udaliśmy się do starych salek katechetycznych przy Kościele św. Antoniego.  Uwierzyliśmy mitycznemu wyobrażeniu, które do dzisiaj nie wiem jak zalęgło się w naszych głowach, że znajduje się tam stół do tenisa stołowego i nie będzie problemu z rozegraniem kilku partyjek. Na miejscu okazało się, że owszem stół jest, nieco zakurzony i bez siatki, ale jest. Szybko też się okazało, że w salce swoją próbę gry na instrumentach muzycznych odbywa  młodzież z przykościelnej Oazy,  w dodatku całkowicie pozbawiona empatii dla miłośników tenisa stołowego. Tak się jakoś złożyło, że praktycznie bez jakiś drastycznych walk, ale jednak wyparliśmy Oazowiczów do mniejszego pomieszczenia znajdującego się obok. Problem braku siatki rozwiązaliśmy przy pomocy znalezionego w pomieszczeniu elementu stroju liturgicznego przypominającego szalik i  dwóch solidnych świeczników. Zdołaliśmy rozegrać prawie pół meczu debla, gdy do salki wkroczyli zaalarmowani przez młodzież oazową Bracia Franciszkanie. Po dosyć malowniczej awanturze zgotowanej nam przez Braciszków, wycofaliśmy się w poczuciu niezrozumienia dla prawdziwej sportowej pasji, na klatkę schodową jednego z bloków naszego osiedla.

Kilka lat później, już w drugiej połowie lat 90-tych  swoją salkę do prób miał na Łącznej zespół Patrimonium del Pueblo. Anarchistyczna kapela założona przez moich kolegów grała  głównie siarczysty crust punk. Wiele osób, znajomych, różnorodnych freaków  przesiadywało wtedy w podziemiach Łącznej 30 A, tam bowiem znajdowało się centrum muzycznej, punkowej rebelii ;) W związku z tym okolica stawała się areną nie mających końca  starć pomiędzy lokalnymi subkulturami skinheadów i pankowców. Tak właśnie wyglądały burzliwe lata 90-te w Polsce i na dąbrowskich ulicach było nie inaczej. Sam zespół wydał jedyną płytę "Pustka" i jeszcze we wrześniu 1997 roku dał koncert w dąbrowskim Pałacu Kultury Zagłębia.

Kiedy byłem już pełnoletni i mogłem legalnie iść na piwo oraz zapalić papierosa, odkryłem na Łącznej miejsce jakby żywcem wyjęte z czasu powstawania Huty Katowice  ;) Podczas jednej z eskapad po lokalnych gołonoskich piwiarniach zrządzenie losu zawiodło nas do lokalu znajdującego się obok dzisiejszej noclegowni Caritasu. Po wejściu długo przecierałem oczy ze zdumienia i całkiem serio brałem pod uwagę możliwość cofnięcia się w czasie z roku wtedy 2000 do połowy lat 70-tych XX wieku. Muzyka, goście, wyposażenie, dosłownie wszystko co się znajdywało wewnątrz baru pochodziło z przeszłości. Nie pamiętam jak nazywał się lokal i nigdy więcej już tam nie byłem. Czasem zastanawiam się czy to wszystko mi się nie przyśniło lub też nie było skutkiem krążącego w żyłach alkoholu  jaki zaaplikowaliśmy sobie tamtego weekendowego wieczoru w styczniu 2000 roku. 

Tak wygląda dzisiaj moja podróż wspomnieniowa po Łącznej. Kontempluję surrealizm dziurawych chodników, wzdłuż których przycięto równiutko szpaler żywopłotu. Przeglądam się w rozbitych mlecznoniebieskich szybach domu meblowego "Kaczor", wchodzę na klatkę bloku socjalnego zaraz na przeciwko i nasłuchuję odgłosów codziennego życia tych co zagnieździli się w tej entropii  na dobre. Melodia otchłani. Równoległy świat w Stranger Things to przy tym pluszowa komnata. Łączna jest prawdziwa, prawdziwe jest nieprzyjazne spojrzenie typa, który łypie na mnie spode łba obserwując moją kontemplację rozpadu. Wzdrygam się zaskoczony i oddalam bezpiecznie gdzieś w stronę nowych apartamentowców. Mijam wciąż zielony barak dawnego "Virgo" i znów wracają wspomnienia. Nowe jednak  upomina się o Łączną coraz bardziej zuchwale. Apartamentowce skubią Łączną od południa. Od północy mamy nowy, w kolorowych elewacjach ośrodek dla niewidomych natomiast w środku osiedla  wśród zarastającego boiska powstaje biurowiec. Są jak nowa, zdrowa tkanka na paskudnym nowotworze. Póki co biorę haust powietrza pełnego apokalipsy i nakarmiony spokojnie  wracam do zaparkowanego samochodu. Wrócę tu  za jakiś czas gdy mrok skryty na dnie duszy znów  da o sobie znać.  































niedziela, 19 czerwca 2016

Czy wiesz, że...czyli ciekawostki - dąbrowstki cz.5

Czas na kolejną porcję ciekawostek o Dąbrowie Górniczej. Zapraszam do lektury.


W latach dwudziestych XIX wieku powstaje na terenie Redenu  pierwszy oddział szpitalny – tzw. „Lazaret”. Placówka posiadała 20 łóżek. Leczono w niej wszystkie schorzenia łącznie ze złamaniami  i obrażeniami powstałymi przy wydobyciu węgla.

Pierwszą linię tramwajową  w Dąbrowie Górniczej oddano do użytku 11 lutego 1928 roku. Wtedy  to linię numer 21  biegnącą z okolic sosnowieckiego dworca do Będzina przedłużono do wysokości kościoła w Dąbrowie Górniczej.

W czasie II wojny światowej obowiązywała niemiecka nazwa miasta Redenberg.

W roku 1916 Dąbrowa otrzymała prawa miejskie, miasto liczyło wtedy 29 900 mieszkańców.

Ławeczka Jimiego Hendrixa w Dąbrowie Górniczej odsłonięta 20 września 2012 roku odlana jest z brązu.

Siedem lat trwała budowa Pałacu Kultury Zagłębia. Rozpoczęcie budowy nastąpiło w 1951 roku i trwało do 1958 roku. Początkowo budynek nosił nazwę „Domu Kultury Zagłębia”.

Dąbrowski  klub piłkarski KS Unia Ząbkowice może poszczycić się też dorobkiem siatkarskim.  W latach sześćdziesiątych XX wieku drużyna uzyskała lokatę pozwalającą na awans do I ligi.

Rodzinne Ogrody Działkowe im. Stanisława Staszica znajdujące się przy ulicy 11 Listopada zostały założone w 1928 roku.

Według rankingu miesięcznika edukacyjnego „Perspektywy” w 2016 roku tytułem najlepszej dąbrowskiej  szkoły  ponad gimnazjalnej może poszczycić się  II Liceum Ogólnokształcące  im. Stefana  Żeromskiego. Szkoła zajęła 351 miejsce wśród 2315 liceów w kraju. W województwie śląskim zajęła 41 pozycję.

Lasy zajmują  24% powierzchni Dąbrowy Górniczej. Pod względem lesistości  nasze miasto zajmuje 17 pozycję z grona 65 miast na prawach powiatu.

niedziela, 22 listopada 2015

Serca z błota, dusze z betonu



Tak jak mnie, Ciebie też Gołonóg wychował
zawsze w cenie tutaj była z wyobraźnią głowa
zawsze liczył się honor i braterstwo
nawet gdy w około upadało męstwo (...)

Bas Tajpan "Świadomość"



Spotkaliśmy się pod koniec lipca 2015. Miałem być z rodziną na wakacjach a nie z rozpieprzoną łydką o kulach zwiedzać dąbrowskie  przychodnie. Los płata nam figle ale czasem rzuci od siebie jakiś ochłap na pocieszenie, jak cukierka w kłębowisko ciemnego luda.

 Robert akurat na kilka dni przyjechał z Londynu do DG co było pretekstem do spotkania się w starym gronie "chłopców z pomnika".

Siedzimy w pubie "Manhattan": Bałdi, Balon, Olo, Jacek  i Paferro ( ja). Jest upalne niedzielne popołudnie, sączymy piwo.
Takie spotkania są  inspirujące. Londyński desant, działa jak katalizator wspomnień. Tęsknota za krajem wyostrza pamięć i uwypukla szczegóły zdarzeń, które przeżywamy na nowo. Znowu ożyła nasza historia, opowieści wybrzmiały jeszcze raz i po raz kolejny uciekły przed zapomnieniem. Nasza dąbrowska historia lat 80-tych i 90-tych XX wieku, przykryta warstwą codzienności wychodzi tego dnia  na światło dzienne. Towarzyszą jej salwy śmiechu i żarliwe spory o szczegóły i kształt  wydarzeń.  Żyjemy.

Jestem w tym przyjemnie zatopiony i obecny. Jednocześnie, próbuję uchwycić  tajemnicę naszego podobieństwa, które pomimo różnych światopoglądów, doświadczeń w późniejszym życiu i priorytetów jest oczywiste. Czynność ta idzie mi opornie, chaotycznie. Brakuje mi w mózgu zwojów frywolnych i niepotrzebnych. Wszystkie płaty i komórki zajęte są stawianiem czoła codzienności. Trwa zanim wygonię codzienność i zrobię miejsce na poszukiwanie nieuchwytnego.

Bardzo możliwe, że to  dąbrowska betonowa dzikość lat 80-tych  wpłynęła na to kim dzisiaj jesteśmy. Prawdopodobnie w dzieciństwie oprócz przemysłowych wyziewów wciągnęliśmy też w płuca potężny haust przestrzeni i absurdu ( oprócz innych substancji płynnych i lotnych).  Z balkonów naszych mieszkań można było bez trudu dojrzeć łagodne pagórki pokryte lasami i polami uprawnymi, żyliśmy w industrialu a jednocześnie gdzieś na jego dalekim pograniczu, gdzie zielony krajobraz śmiało wdzierał  się w nasze surowe betonowe rewiry.

Cały czas próbuję dotykać teraz nieuchwytnego, czegoś co ma charakterystyczny i zarysowany styl a jednocześnie  kpi sobie z  definicji. To nasze "coś" mogło też przecież wydarzyć się gdzie indziej, na jakimś bliźniaczym  blokowisku dajmy na to w Kaliszu czy Gdańsku. Na tamtych blokowiskach też przecież beton zburzył stary porządek.

 No właśnie, tylko czy to taka sama powtarzalność? Po namyśle uważam, że jednak nie. Bo gdzie na taką skalę  występowała  gigantomania przemysłowa? Do jakiego regionu zjechało tak wielu ludzi z różnych zakątków kraju?  Dziki Zachód, dziki industrialny zagłębiowski zachód i  my niby w nim a jednak na jego obrzeżach. Tylko tutaj gierkowski rozmach zakwitł tak intensywnie, tylko tutaj architektoniczny bezsens tak mocno splótł się z  pro społeczną planistyką. Tylko tutaj a my w nim choć na skraju, bo na horyzoncie pola, lasy, sady i drewniane wsie.  My do nich biegliśmy, przez wykopy budów, ogrodzenia, zdziczałe sady i nowe asfaltowe arterie donikąd. Pstrykaliśmy w ich stronę kapslami zawodników Wyścigu Pokoju rozgrywanego gdzieś pomiędzy piaskownicą a osiedlową drogą a obok ojcowie myli swoje fiaty, dacie i polonezy bo to była pewnie sobota popołudniu..... Czy zrozumieją to nowe pokolenia? Czy zrozumieją to nasze dzieci, które   ukrywamy na co dzień w grafiku dodatkowych zajęć z pływania, tańca, jogi i Bóg wie czego jeszcze?  Ale to już inny temat, inna dyskusja...

Jesteśmy z betonu i błota zagłębiowskich osiedli. Nigdy nie będziemy kimś innym i dobrze. Nie zmieni tego miejsce zamieszkania, ani kolejna nabyta rzecz z wielkiego świata ( którego swoją drogą pożera fundamentalna barbaria). Zrobiliśmy  sobie tysiące zdjęć w wakacyjnych, egzotycznych rajach ale zawsze najpiękniejszą kliszą będzie ta  na której przedzieramy się do księżego sadu po jabłka. Albo pocztówka z pomnika w letnią noc, gdzie siedzimy przy melodii świerszczy a powietrze przesycone jest zapachem pieczonego chleba u Bigaja.




poniedziałek, 19 października 2015

Spotkanie autorskie z Andrzejem Stasiukiem

Stoję grzecznie w  kolejce do Autora, niczym  dzieciak na mszy przystępujący do pierwszej komunii.
Kobieta przede mną odchodząc już:
- Czy można zdjęcie z autorem?
- Nie. Nie zgadzam się na zdjęcia - odpowiedział Andrzej Stasiuk - no chyba, że mi Pani gdzieś tam z boku strzeli jak nie widzę. Bo potem to gdzieś na Fejsbuka wrzucacie..Nie, nie, jeszcze mi Pani uszy dorobi na tym zdjęciu...
- Ale ja nie wrzucam - broni się nieśmiało Pani
- Wrzucacie, wrzucacie już ja Was tam znam! - powiedział gromko choć  z nutą serdeczności w głosie.
Podpisując mi  już  książkę:
-Widzi pan, od paru lat to ciągle te prośby o zdjęcia, żeby sobie ze mną zrobili a czy ja jakaś małpa jestem?  Uszy mi jeszcze dorobią ( w tym miejscu pokazał jak długie te uszy) i jak ja będę wyglądał? Żeby tak od razu zdjęcia  ze mną robić?
- Może to przez tą ogólną dostępność internetu i popularność Fejsbuka tak z tymi zdjęciami jest? - stawiam hipotezę
- Nie - po krótkim namyśle powiedział  Stasiuk - to aparaty fotograficzne, one stały się bardzo  tanie.

Zatem płynąc z ludyczną falą a zarazem wsłuchując się w podpowiedź Autora odnośnie fotografowania Go, z czystym sumieniem zamieszczam fotkę...




niedziela, 15 lutego 2015

Dąbrowa wkracza w Erę Jaskrawych Reklamówek - cz.1


Jako człowiek dobrze czujący się w świecie nieregularnie publikowanych postów, chaotycznych działań,  a szerzej to i nawet totalnej życiowej rozwałki logistycznej, gdzie łańcuchy dostaw nie docierają na czas,  pragnę dziś pokłonić się Chronosowi i zacząć wszystko porządnie i od początku.
Zatem....Wszystkiego Dobrego w Nowym 2015 Roku!!! Bowiem jest to mój post noworoczny i aby ukryć, że trochę ostatnio się zdrzemnąłem ślę do Was te życzenia. Niech się Wam Darzy :-)

Parafrazując tekst  Świetlików "Nieprzysiadalność" od razu uprzedzam jednak, że:

tak się czasami zdarza, że jestem w nastroju wspomnieniowym
taks się zdarza zazwyczaj, że jestem w nastroju wspomnieniowym
ja proszę pana to pierdolę znów będzie post wspomnieniowy

Świat  dzieciaków z betonowo-błotnej dąbrowskiej dżungli lat 80-tych opisywałem już w poprzednich postach. Rozmawialiśmy sobie o tym cudownym czasie w komentarzach jak też na łamach Forum Mieszkańców DG. Dzięki tym postom i rozmowom, przenieśliśmy się ( mam nadzieję, że Wy też) choć na chwilę do krainy gdzie kolory są najintensywniejsze.....

W życiu najbardziej pewne jest to, że wszystko się zmienia. Dlatego więc po "Erze Błota i Betonu" nastała "Era Jaskrawych Reklamówek".  Dla mnie, jako 13-to czy 14-letniego chłopaka stało się to w momencie gdy Lech Wałęsa wysiadł z helikoptera i na gołonoskim boisku pomiędzy Cedlera a Czerwonych Sztandarów  przemówił do ludu pracującego. Początek lat 90-tych XX wieku. To wtedy w Dąbrowie, jak też zapewne w innych  miastach i miasteczkach całego kraju zaroiło się od wszelakiego, deficytowego towaru. Te wszystkie dobroci mogliśmy wreszcie zakupić. Ceny oczywiście też poszły niesamowicie w górę ale dąbrowski przemysł nie został jeszcze "zrestrukturyzowany" i ludzie mieli za co kupować to symboliczne  mięso bez kartek sprzedawane wprost z Żuków i Nysek. Dramat nierentowności, niemocy i cwaniactwa w polskim przemyśle jeszcze się nie zaczął więc nastroje konsumenckie jak to dzisiaj mówimy były dobre. Możliwe, że nawet najlepsze w naszej powojennej historii....

Nasze dąbrowskie ulice zrobiły się jakby weselsze,  naprędce montowane reklamy uliczne o niespotykanych do tej pory kolorach zachęcały do zakupu proszku "Pollena 2000" czy też prowokowały do nabycia papierosów Winns. "Gdzie jest Tkaczuk?" Pamiętacie?
 Ulice nie były wyludnione tak jak dzisiaj. Pewnie ze względu na fakt, że  nie jeździliśmy samochodami do centrów handlowych na shopping. Te najzwyczajniej jeszcze nie powstały, a pierwszym takim przybytkiem w regionie było czeladzkie M1, jednak to był już 1997 rok.  Wszystko sprawunki załatwiało się więc z buta,  na mieście co z pewnością miało korzystne przełożenie na poziom tkanki tłuszczowej naszych piwnych mięśni. Jak kiedyś szacunkowo wyliczyłem - z racji tego że na zakupy chodziliśmy piechotą, spalaliśmy w skali tygodnia o 1200 kalorii więcej niż dzisiaj. Tak więc Trzeciego Maja, Okrzei czy Wybickiego w Gołonogu to były lokalne Oxford St.  Na miarę ówczesnych możliwości rzecz jasna. 

Poza artykułami spożywczo-drogeryjnymi,  postęp dokonał się też w segmencie elektronicznym. Sprowadzane z Zachodu magnetowidy i odtwarzacze kaset VHS stały się hitem a dynamiki sprzedaży tych produktów pozazdrościło by dzisiejsze MediaMarkt czy Saturn.  Sony, JVC, Orion, Panasonic czy Grunding – mogliśmy wybierać w tych wszystkich markach nie domyślając  się nawet  jaki chłam został przez nas nabyty. Potrzebowaliśmy teraz tylko kaset wideo aby móc w końcu poczuć się jak ludzie i obejrzeć  z wypiekami na twarzy takie Rambo II czy coś bardziej pikantnego. Na dąbrowskim rynku nisza została błyskawicznie wypełniona.  W bezpośrednim  sąsiedztwie targu, tam gdzie jest skrzyżowanie Poniatowskiego z Twardą, w jednym z garaży była wypożyczalnia kaset wideo. Obskurny garaż stoi do dzisiaj ale niech nikogo nie zmyli jego nędzny wygląd – w środku można było za kilka złotych nabyć najnowsze amerykańskie produkcje kina akcji oraz  całe serie sprośnych przygód „ Heidi z alepejskiej łąki”. Takie to były ciekawe czasy gdzie poziom fasonu wyznaczały kolorowe nadruki z roznegliżowanymi  panienkami na jednorazowych reklamówkach.  Myślę, że ktoś powinien napisać habilitację na temat  kolorowych reklamówek  z pierwszej połowy lat 90-tych. Z resztą to samo dotyczy się zapalniczek jednorazowych.  Dzisiaj wydaje mi się to tak obciachowe, że aż absurdalne, ale przecież przez całą moja edukację w „Sztygarce”  podręczniki i zeszyty nosiło się w tych reklamówkach właśnie. Było to wtedy wielce OK. Do dzisiaj kojarzę taki obrazek – gdzieś na skwerku pod pomnikiem Staszica, jeden młody  koleś z reklamówką podchodzi do drugiego z reklamówką. Ten drugi z elegancką nonszalancją, wolno niby niedbale kładzie swoją reklamówkę między stopami albo przytrzymuje   lekko  kolanami. Następnie wyciąga z wewnętrznej kieszeni dżinsowej katany pudełko papierosów Marlboro i częstuję kolegę. Ten kiwając głową, pewnie mówiąc  „dziękuję” stara się zasłonić ogień zapalniczki, no niczym innym jak właśnie złamaną w połowie reklamówką z nadrukowanym czerwonym Lamborghini.


Nowa epoka zebrała też ofiary. Na śmietnik historii i to dosłownie zostały odesłane wszystkie kolekcje puszek po piwie i pudełek po papierosach. Mnogość i ogólna dostępność wszelkiego rodzaju gatunków piwa i fajek sprawiła, że dumni kolekcjonerzy tych okruchów zachodniej cywilizacji zostali sprowadzeni w oczach nastoletnich, pryszczatych chłystków  do roli co najwyżej zbieraczy surowców wtórnych. To z resztą tylko jedna z nielicznych zmian społeczno-obyczajowych. O tym jednak już jutro w drugiej części.


niedziela, 14 grudnia 2014

W krainie dobrych wilczurów......



Zaraz jak tylko się obudziłem, potruchtałem do dużego pokoju. Zanim  wbiegłem na zimną podłogę czujne ręce ŚP Mamy złapały mnie i mocno przytuliły. Mama uśmiechała się ale po policzku chyba płynęły jej łzy.

Nie, nie interesował mnie „Teleranek” ani tym bardziej jego brak. O wiele ciekawszy był pan w telewizorze, który czytał coś z kartki poważnym głosem. Mama powiedziała, że Tatuś musiał zostać dłużej w pracy na hucie. Fakt, nie wrócił po nocnej zmianie nad ranem do domu i nie położył się jak zwykle w łóżku obok mnie i Mamy. Nie wiem w którym momencie skojarzyłem, że telewizyjne wystąpienie poważnego pana w mundurze w ciemnych okularach ma związek z nieobecnością Taty. Podbiegłem do okna balkonowego i przylgnąłem do szyby. Zimna, przeźroczysta tafla szkła tłumiła odgłosy z zewnątrz. A może było tak cicho bo geografię okiennego widoku szczelnie otuliła lekka, śnieżna kołdra? Parking, za parkingiem dziesięciopiętrowiec a dalej pomnik Bohaterów Armii Czerwonej. Na końcu niczym anakonda wiła się, szeroka aleja Czerwonych Sztandarów po której jechały czołgi. Sunęły cicho jakby nie chciały nikogo obudzić, jakby tak tylko sobie przejeżdżały. Pomyślałem, że w tych czołgach siedzą tacy fajni, weseli wujkowie jak z „Czterech Pancernych”. Możliwe, że to teraz wymyślam ale pewnie tak było. Zapewne wyobrażałem sobie jak w każdym ze stalowych kolosów merda ogonem wilczur Szarik a Gustlik podtyka mu pod nos sardynkę z żołnierskiej konserwy. Wilczury były dobre i mądre, dowiedziałem się o tym  gdy mieszkałem jeszcze w Krakowie. Jeden z nich ( Saba) zapewnie należący do któregoś z sąsiadów z bloku moich Dziadków opiekował się mną i łapał za kurtkę gdy chciałem wbiec na osiedlową uliczkę. Wtedy  mój  Dziadek   głaskał ją swoimi spracowanymi, kościstymi dłońmi i szeptał do ucha: „Dobra Saba, dobra psina”. Tak, więc  13 grudnia 1981 roku jako czterolatek wierzyłem, że wszystkie Szariki i Saby były przyjazne tak jak wujkowie jadący  w czołgach na Czerwonych Sztandarów.

Podobno potem jednak strasznie płakałem i krzyczałem że jadą na hutę zabić Tatusia. Na pewno nie powiedziała mi tego Mama bo ona się tylko uśmiechała i mocno przytulała. Prawdopodobnie wyczułem to w jej uścisku, innym niż zwykle gdy nosiła mnie na rękach, całowała w policzki i gładziła dłonią  niesforne pukle włosów. Nie jest wykluczone, że  odczytałem to z bicia Jej serca, które przepełniło się tego poranka zwierzęcym strachem o Tatę, mnie i przyszłość. Pewne rzeczy się po prostu wie nawet jak się ma cztery lata i wierzy, że czołgami kierują dobrzy wujkowie.

Dzisiaj wyobrażam sobie jak stoi w kuchni i piecze świąteczne ciasta. Jak zamiast skórki z pomarańczy wrzuca do sernikowej masy  nasączone aromatem strzępki marchewki – substytuty normalności.  Zapewne starała się być pogodna gdy ubieraliśmy choinkę bez Niego. Pewnie łykała łzy za każdym moim: „Kiedy wróci Tata?”. Miała wtedy zaledwie dwadzieścia pięć lat i chciała tak bardzo żebyśmy żyli spokojnie i bezpiecznie. Nie przeszkadzały Jej kartki na mięso i cukier – tego grudniowego dnia była pewnie w jakiejś otchłani która ją przerażała a ona przecież musiała być dzielna i podtrzymywać samotnie moją wiarę w Świętego Mikołaja i dobre wilczury.

Nie wiedziała kiedy przeszedł przez dziurę w ogrodzeniu po czołgu. Nie widziała jak omija milicyjne patrole żeby dotrzeć do domu. Widzę jak Jej już to wszystko opowiada i pije ciepłą herbatę w kuchni. Jak ona z troską patrzy na jego zarośniętą i wychudzoną twarz.  Musieli być bardzo szczęśliwi w tym momencie pomimo kartek, smutnego generała w ciemnych okularach i szarości komunistycznej mroźnej zimy za oknem.

Myślę o tym wszystkim dzisiaj gdy pokonuję kolejny kilometr a w oddali jaśnieje snop ognia znad stalowni. Po prostu musiałem tam pobiec, wyjść za tą gładką balkonową szybę z przed ponad trzydziestu lat  i rozstrzygnąć się czy czołgi były bezszelestne. Jest pusto i cicho,  przemysłowa strefa śpi i pewnie nocni stróże w zakładach przemysłowych lubią ten czas gdy nic się nie dzieje. Pod główną bramą jest jeszcze spokojniej, światło pomarańczowego neonu „Huta Katowice” rzuca na czarny asfalt po którym biegnę ciepłą poświatę. Mienią się kolorowe światełka świątecznej choinki. Zaraz obok majestatyczne cielska autobusów czekają spokojnie aż kierowcy wsiądą w nie i ruszą zgodnie z rozkładem. Czuję że dotykam jakiegoś absolutu, na zawsze już zapisanego w DNA mojej świadomości........

niedziela, 30 listopada 2014

Czy wiesz, że...czyli ciekawostki - dąbrowstki cz.4


W telegraficznym skrócie kolejna dawka ciekawostek o naszym mieście:


- W dąbrowskiej Resursie dla mieszkańców miasta, wygłaszała wykłady Maria Konopnicka. Można też było tam spotkać Elizę Orzeszkową

- Resursa została wybudowana w 1895 roku. Zaraz po jej powstaniu przemianowano nazwę ulicy przy której stoi z Św. Jana na Klubową. Obecnie jest to oczywiście Trzeciego Maja

- Dzielnica Korzeniec położona na północ od Centrum została przyłączona do Dąbrowy w 1923 roku. Nazwa pochodzi od dużej ilości korzeni znajdywanych przy uprawie roli

- Hejnał miasta został oficjalnie przyjęty przez Radę Miejską w 2001 roku. Jego autorem jest uznany muzyk pochodzący z naszego miasta - Dariusz Ziółek

-  Miejska Orkiestra Dęta w Dąbrowie Górniczej liczy obecnie 50-ciu muzyków

- Dąbrowska Koksownia Przyjaźń pierwszy koks wyprodukowała 27 stycznia 1987 roku


- "Wesele Zagłębiowskie" to widowisko muzyczne którego premiera odbyła się w 2006 roku w Dąbrowie Górniczej. Sztukę inspirowaną tradycjami przełomu XIX i XX wieku obszaru Zagłębia Dąbrowskiego przedstawił  zespół "Gołowianie"

- Dąbrowska spalarnia śmieci SARPI jest w stanie bezpiecznie zutylizować ponad 800 rodzajów odpadów

- Były biurowiec "Damelu" obecnie oczekujący na adaptację przez Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej został wybudowany w 1977 roku

- Nad jeziorem Kuźnica Warężyńska znajduje się jedna z najbardziej popularnych w południowej Polsce dzikich plaż nudystów.