Zaraz jak tylko się obudziłem, potruchtałem do dużego pokoju. Zanim wbiegłem na zimną podłogę czujne ręce ŚP Mamy złapały mnie i mocno przytuliły. Mama uśmiechała się ale po policzku chyba płynęły jej łzy.
Nie, nie interesował mnie „Teleranek” ani tym bardziej jego
brak. O wiele ciekawszy był pan w telewizorze, który czytał coś z kartki
poważnym głosem. Mama powiedziała, że Tatuś musiał zostać dłużej w pracy na
hucie. Fakt, nie wrócił po nocnej zmianie nad ranem do domu i nie położył się
jak zwykle w łóżku obok mnie i Mamy. Nie
wiem w którym momencie skojarzyłem, że telewizyjne wystąpienie poważnego pana w
mundurze w ciemnych okularach ma związek z nieobecnością Taty. Podbiegłem do
okna balkonowego i przylgnąłem do szyby. Zimna, przeźroczysta tafla szkła
tłumiła odgłosy z zewnątrz. A może było tak cicho bo geografię okiennego widoku
szczelnie otuliła lekka, śnieżna kołdra? Parking, za parkingiem dziesięciopiętrowiec
a dalej pomnik Bohaterów Armii Czerwonej. Na końcu niczym anakonda wiła się, szeroka aleja
Czerwonych Sztandarów po której jechały czołgi. Sunęły cicho jakby nie chciały
nikogo obudzić, jakby tak tylko sobie przejeżdżały. Pomyślałem, że w tych
czołgach siedzą tacy fajni, weseli wujkowie jak z „Czterech Pancernych”. Możliwe, że to teraz
wymyślam ale pewnie tak było. Zapewne wyobrażałem sobie jak w każdym ze
stalowych kolosów merda ogonem wilczur Szarik a Gustlik podtyka mu pod nos sardynkę z żołnierskiej konserwy. Wilczury były dobre
i mądre, dowiedziałem się o tym gdy mieszkałem jeszcze w Krakowie. Jeden z nich ( Saba)
zapewnie należący do któregoś z sąsiadów z bloku moich Dziadków opiekował się
mną i łapał za kurtkę gdy chciałem wbiec na osiedlową uliczkę. Wtedy mój Dziadek głaskał ją swoimi spracowanymi, kościstymi
dłońmi i szeptał do ucha: „Dobra Saba, dobra psina”. Tak, więc 13 grudnia 1981 roku jako czterolatek
wierzyłem, że wszystkie Szariki i Saby były przyjazne tak jak wujkowie jadący w czołgach na Czerwonych
Sztandarów.
Podobno potem jednak strasznie płakałem i krzyczałem że jadą na hutę
zabić Tatusia. Na pewno nie powiedziała mi tego Mama bo ona się tylko
uśmiechała i mocno przytulała. Prawdopodobnie wyczułem to w jej uścisku, innym niż
zwykle gdy nosiła mnie na rękach, całowała w policzki i gładziła dłonią niesforne
pukle włosów. Nie jest wykluczone, że odczytałem to z bicia Jej serca, które
przepełniło się tego poranka zwierzęcym strachem o Tatę, mnie i przyszłość.
Pewne rzeczy się po prostu wie nawet jak się ma cztery lata i wierzy, że
czołgami kierują dobrzy wujkowie.
Dzisiaj wyobrażam sobie jak stoi w kuchni i piecze świąteczne
ciasta. Jak zamiast skórki z pomarańczy wrzuca do sernikowej masy nasączone aromatem strzępki marchewki – substytuty
normalności. Zapewne starała się być
pogodna gdy ubieraliśmy choinkę bez Niego. Pewnie łykała łzy za każdym moim: „Kiedy
wróci Tata?”. Miała wtedy zaledwie dwadzieścia pięć lat i chciała tak bardzo żebyśmy żyli spokojnie i bezpiecznie. Nie przeszkadzały Jej kartki na mięso i cukier – tego grudniowego dnia była
pewnie w jakiejś otchłani która ją przerażała a ona przecież musiała być
dzielna i podtrzymywać samotnie moją wiarę w Świętego Mikołaja i dobre
wilczury.
Nie wiedziała kiedy przeszedł przez dziurę w ogrodzeniu po
czołgu. Nie widziała jak omija milicyjne patrole żeby dotrzeć do domu. Widzę jak Jej już to
wszystko opowiada i pije ciepłą herbatę w kuchni. Jak ona z troską patrzy na
jego zarośniętą i wychudzoną twarz. Musieli
być bardzo szczęśliwi w tym momencie pomimo kartek, smutnego generała w
ciemnych okularach i szarości komunistycznej mroźnej zimy za oknem.
Myślę o tym wszystkim dzisiaj gdy pokonuję kolejny kilometr a w oddali jaśnieje snop ognia znad stalowni. Po prostu musiałem tam pobiec,
wyjść za tą gładką balkonową szybę z przed ponad trzydziestu lat i rozstrzygnąć się czy czołgi były bezszelestne.
Jest pusto i cicho, przemysłowa strefa śpi
i pewnie nocni stróże w zakładach przemysłowych lubią ten czas gdy nic się nie dzieje. Pod główną bramą
jest jeszcze spokojniej, światło pomarańczowego neonu „Huta Katowice” rzuca na
czarny asfalt po którym biegnę ciepłą poświatę. Mienią się kolorowe światełka
świątecznej choinki. Zaraz obok majestatyczne cielska autobusów czekają
spokojnie aż kierowcy wsiądą w nie i ruszą zgodnie z rozkładem. Czuję że
dotykam jakiegoś absolutu, na zawsze już zapisanego w DNA mojej świadomości........