niedziela, 15 lutego 2015

Dąbrowa wkracza w Erę Jaskrawych Reklamówek - cz.1


Jako człowiek dobrze czujący się w świecie nieregularnie publikowanych postów, chaotycznych działań,  a szerzej to i nawet totalnej życiowej rozwałki logistycznej, gdzie łańcuchy dostaw nie docierają na czas,  pragnę dziś pokłonić się Chronosowi i zacząć wszystko porządnie i od początku.
Zatem....Wszystkiego Dobrego w Nowym 2015 Roku!!! Bowiem jest to mój post noworoczny i aby ukryć, że trochę ostatnio się zdrzemnąłem ślę do Was te życzenia. Niech się Wam Darzy :-)

Parafrazując tekst  Świetlików "Nieprzysiadalność" od razu uprzedzam jednak, że:

tak się czasami zdarza, że jestem w nastroju wspomnieniowym
taks się zdarza zazwyczaj, że jestem w nastroju wspomnieniowym
ja proszę pana to pierdolę znów będzie post wspomnieniowy

Świat  dzieciaków z betonowo-błotnej dąbrowskiej dżungli lat 80-tych opisywałem już w poprzednich postach. Rozmawialiśmy sobie o tym cudownym czasie w komentarzach jak też na łamach Forum Mieszkańców DG. Dzięki tym postom i rozmowom, przenieśliśmy się ( mam nadzieję, że Wy też) choć na chwilę do krainy gdzie kolory są najintensywniejsze.....

W życiu najbardziej pewne jest to, że wszystko się zmienia. Dlatego więc po "Erze Błota i Betonu" nastała "Era Jaskrawych Reklamówek".  Dla mnie, jako 13-to czy 14-letniego chłopaka stało się to w momencie gdy Lech Wałęsa wysiadł z helikoptera i na gołonoskim boisku pomiędzy Cedlera a Czerwonych Sztandarów  przemówił do ludu pracującego. Początek lat 90-tych XX wieku. To wtedy w Dąbrowie, jak też zapewne w innych  miastach i miasteczkach całego kraju zaroiło się od wszelakiego, deficytowego towaru. Te wszystkie dobroci mogliśmy wreszcie zakupić. Ceny oczywiście też poszły niesamowicie w górę ale dąbrowski przemysł nie został jeszcze "zrestrukturyzowany" i ludzie mieli za co kupować to symboliczne  mięso bez kartek sprzedawane wprost z Żuków i Nysek. Dramat nierentowności, niemocy i cwaniactwa w polskim przemyśle jeszcze się nie zaczął więc nastroje konsumenckie jak to dzisiaj mówimy były dobre. Możliwe, że nawet najlepsze w naszej powojennej historii....

Nasze dąbrowskie ulice zrobiły się jakby weselsze,  naprędce montowane reklamy uliczne o niespotykanych do tej pory kolorach zachęcały do zakupu proszku "Pollena 2000" czy też prowokowały do nabycia papierosów Winns. "Gdzie jest Tkaczuk?" Pamiętacie?
 Ulice nie były wyludnione tak jak dzisiaj. Pewnie ze względu na fakt, że  nie jeździliśmy samochodami do centrów handlowych na shopping. Te najzwyczajniej jeszcze nie powstały, a pierwszym takim przybytkiem w regionie było czeladzkie M1, jednak to był już 1997 rok.  Wszystko sprawunki załatwiało się więc z buta,  na mieście co z pewnością miało korzystne przełożenie na poziom tkanki tłuszczowej naszych piwnych mięśni. Jak kiedyś szacunkowo wyliczyłem - z racji tego że na zakupy chodziliśmy piechotą, spalaliśmy w skali tygodnia o 1200 kalorii więcej niż dzisiaj. Tak więc Trzeciego Maja, Okrzei czy Wybickiego w Gołonogu to były lokalne Oxford St.  Na miarę ówczesnych możliwości rzecz jasna. 

Poza artykułami spożywczo-drogeryjnymi,  postęp dokonał się też w segmencie elektronicznym. Sprowadzane z Zachodu magnetowidy i odtwarzacze kaset VHS stały się hitem a dynamiki sprzedaży tych produktów pozazdrościło by dzisiejsze MediaMarkt czy Saturn.  Sony, JVC, Orion, Panasonic czy Grunding – mogliśmy wybierać w tych wszystkich markach nie domyślając  się nawet  jaki chłam został przez nas nabyty. Potrzebowaliśmy teraz tylko kaset wideo aby móc w końcu poczuć się jak ludzie i obejrzeć  z wypiekami na twarzy takie Rambo II czy coś bardziej pikantnego. Na dąbrowskim rynku nisza została błyskawicznie wypełniona.  W bezpośrednim  sąsiedztwie targu, tam gdzie jest skrzyżowanie Poniatowskiego z Twardą, w jednym z garaży była wypożyczalnia kaset wideo. Obskurny garaż stoi do dzisiaj ale niech nikogo nie zmyli jego nędzny wygląd – w środku można było za kilka złotych nabyć najnowsze amerykańskie produkcje kina akcji oraz  całe serie sprośnych przygód „ Heidi z alepejskiej łąki”. Takie to były ciekawe czasy gdzie poziom fasonu wyznaczały kolorowe nadruki z roznegliżowanymi  panienkami na jednorazowych reklamówkach.  Myślę, że ktoś powinien napisać habilitację na temat  kolorowych reklamówek  z pierwszej połowy lat 90-tych. Z resztą to samo dotyczy się zapalniczek jednorazowych.  Dzisiaj wydaje mi się to tak obciachowe, że aż absurdalne, ale przecież przez całą moja edukację w „Sztygarce”  podręczniki i zeszyty nosiło się w tych reklamówkach właśnie. Było to wtedy wielce OK. Do dzisiaj kojarzę taki obrazek – gdzieś na skwerku pod pomnikiem Staszica, jeden młody  koleś z reklamówką podchodzi do drugiego z reklamówką. Ten drugi z elegancką nonszalancją, wolno niby niedbale kładzie swoją reklamówkę między stopami albo przytrzymuje   lekko  kolanami. Następnie wyciąga z wewnętrznej kieszeni dżinsowej katany pudełko papierosów Marlboro i częstuję kolegę. Ten kiwając głową, pewnie mówiąc  „dziękuję” stara się zasłonić ogień zapalniczki, no niczym innym jak właśnie złamaną w połowie reklamówką z nadrukowanym czerwonym Lamborghini.


Nowa epoka zebrała też ofiary. Na śmietnik historii i to dosłownie zostały odesłane wszystkie kolekcje puszek po piwie i pudełek po papierosach. Mnogość i ogólna dostępność wszelkiego rodzaju gatunków piwa i fajek sprawiła, że dumni kolekcjonerzy tych okruchów zachodniej cywilizacji zostali sprowadzeni w oczach nastoletnich, pryszczatych chłystków  do roli co najwyżej zbieraczy surowców wtórnych. To z resztą tylko jedna z nielicznych zmian społeczno-obyczajowych. O tym jednak już jutro w drugiej części.