piątek, 3 kwietnia 2020

Spacer po ulicy Łącznej


Kiedy zaczynałem pisanie tego posta, nie było jeszcze akcji #zostań w domu. Mogłem swobodnie i przyjemnie bez  celu spacerować po dąbrowskich zaułkach a widok człowieka idącego z przeciwka nie wywoływał atawistycznych lęków związanych z zarazą. 

Wyraźnie chcę też powiedzieć, że zdjęcia które tutaj umieszczam zrobiłem w czasie kiedy wytyczne i zakazy związane ze stanem epidemii nie obowiązywały. Ba, nie było żadnego stanu epidemii. 

A więc ulica Łączna w Gołonogu. Miejsce niewiele mające wspólnego z wymuskanym widoczkiem na pocztówkach. Z dopieszczonym, podkoloryzowanym klombem, zza którego zawadiacko i stylowo prezentuje się Pałac Kultury Zagłębia przy Placu Wolności. Nie, to zupełnie inna historia. Jeśli wspomniany, odrestaurowany Pałac i jego otoczenie miały by być dąbrowskimi Polami Elizejskimi, to ulica Łączna siłą rzeczy zostałaby niebezpieczną, emigrancką   La Goutte d'Or. Takie małe nawiązanie do Paryża, do którego nie pojadę na wiosnę 2020.

 Od zawsze interesowało mnie  to co na uboczu. To co przemija z odpadającą farbą elewacji i rozpada się na drobinki pyłu wzbogacając powietrze o pierwiastki unicestwienia i przemijania. Dlatego zbombardowany sukcesami naszego miasta w dziedzinie infrastruktury rowerowej, powstającego nowego Centrum zwanego Fabryką Pełną Życia i wielu innymi, chętnie wybrałem się pewnej chmurnej lutowej soboty na ulicę Łączną. Pogoda była idealnie depresyjna, jakby wprost na zamówienie pod zwiedzanie tej części Dąbrowy. Planowałem odpocząć od dąbrowskiej prosperity i unurzać się w post apokaliptycznej scenerii.  

Szukając w pamięci jakiś punktów odniesienia, osobistych historii związanych z geografią tegoż miejsca szybko uzmysłowiłem sobie, że jako smart-dzieciaki socjalistycznego blokowiska nie eksplorowaliśmy często tej części miasta. Odnosiliśmy się do niej z pewną estymą czy wręcz lękiem.  A mieszkaliśmy przecież na osiedlu tuż obok bo przy Pomniku Czerwonej Gwiazdy ( jak potocznie jest zwany). Prawdopodobnie nasze lęki  mają  korzenie w pewnej grudniowej eskapadzie  gdzieś w okolicach 1987 roku. Wtedy to  podczas eksplorowania nieużytków położonych nieopodal dawnego przedsiębiorstwa transportowego (tam gdzie dzisiaj częściowo jest ulica Spisaka ze swoimi domkami socjalnymi) pojawił się nieproszony kundel i ugryzł kolegę Adama w łydkę. Najpewniej dlatego, ponieważ w umyśle tego zwierzęcia to my zaistnieliśmy jako właśnie nieproszeni. Po zdarzeniu z ugryzieniem przestaliśmy się zapuszczać we wspomniane okolice na kilka lat. Lub po prostu tak  się złożyło ;)

No więc dobrze, jest  początek historii o surowym miejscu, co prawda z racji pogryzionej łydki Adama nie  zaczyna się to wszystko dobrze.  Jednakże  opowieść powinna zacząć się kilka lat wcześniej a to już obrazki zgoła bardziej radosne, pomimo siermięgi  socjalistycznej rzeczywistości Stanu Wojennego i lat późniejszych. Moi rówieśnicy doskonale pamiętają, że w  tym okresie  dobra konsumpcyjne były sprzedawane na kartki. Na marginesie nie jest wykluczone, że niebawem znów będą.

Na ulicy Łącznej w owym czasie znajdowały się  strategicznie ważne sklepy spożywczo-gospodarcze, bowiem pamiętam jak moja śp Mama często zabierała mnie do nich i ustawiała  w jednej kolejce a sama szła pilnować drugiej w sklepie obok. Ot taka logistyka codzienna lat 80-tych XX wieku. Do dzisiaj pamiętam, jak poszczęściło nam się w sklepie, który był w miejscu dzisiejszego Lewiatana. Zakupiliśmy papier toaletowy. Rolki szarego, w niczym nie przypominające dzisiejszych, papieru toaletowego nanizane były na sznurek jak odpustowe obwarzanki  w dniu Świętego Antoniego w Gołonogu.  Przepasany tym trofeum niczym szarfą zwycięzcy, dumnie wkroczyłem na swoje osiedle idąc nieprzerwanie cały czas od Łącznej w odległości   kilka kroków przed Mamą.  Prawdziwa demonstracja siły i powiew dobrobytu.    

Ulica Łączna to przede wszystkim budynki typu Lipsk. Przeszklone, błękitno-niebieskie bloki o stalowych konstrukcjach wyrosły w krajobrazie polskich miast  w latach 70-tych XX wieku. Nie inaczej było w Dąbrowie, gdzie w sumie wybudowano ich kilkanaście. Największe  skupisko wyrosło właśnie w północnym Gołonogu, wzdłuż ulicy Łącznej.  Swoją siedzibę miały w nich zastępy młodych junaków z  Ochotniczych Hufców Pracy. Jak przez mgłę pamiętam jeszcze umundurowanych młokosów, ćwiczących na boiskach sportowych wokół bloczków w miasteczku OHP. To była pierwsza połowa lat 80-tych. 

Kiedy w 1989 roku skończył się PRL dawni mieszkańcy opuścili błękitne szklane domy, do których wprowadził się tłamszony przez lata komuny biznes. Symbolem nowych czasów na tym obszarze został Dom Meblowy "Kaczor", który  zajął pod swoją działalność jeden z  budynków. Chyba nie ma w Dąbrowie mieszkania, w którym nie znalazłaby się wersalka lub meblościanka z "Kaczora". Swoją drogą sklep funkcjonuje do dzisiaj.  Kolejną dużą firmą, która zakotwiczyła w jednym z budynków po OHP  jest "Robin" zajmujący się sprzedażą wyposażenia do sklepów i lokali gastronomicznych. Ile było wszystkich firm, firemek, tego nie wie chyba nikt. Ich losy były zapewne bardzo burzliwe i współtworzyły krajobraz dzikiego kapitalizmu okresu transformacji lat 90-tych. Przyjemnie wspominam ten czas, bowiem jedne z pierwszych samodzielnie w życiu zarobionych pieniędzy pochodziły z zakładu tekstylnego "Virgo", gdzie z chłopakami jako nastolatek zatrudniłem się dorywczo w charakterze malarza pomieszczeń :)  Do dzisiaj widzę  kolor zielonej emulsyjnej farby, którą zdzieraliśmy z plastikowych list przypodłogowych. Pomalowaliśmy je, nie czyszcząc ich wcześniej zbytnio i pewnie cała sprawa przyschłaby jak owa farba, ale na nasze nieszczęście  przy tym niecnym procederze  zastała nas czujna małżonka szefa. W życiu nie nawdychaliśmy się takiej ilości rozpuszczalnika czyszcząc listwy, ale winę trzeba było przecież odkupić.

Bardzo szybko okazało się, że ówczesny dąbrowski biznes nie będzie w stanie zagospodarować wszystkich budynków. Infrastruktura osiedla bardzo szybko zaczęła popadać w ruinę. Dziurawe chodniki, zarastające  boiska i połamane ławki były zwiastunem szybko kroczącej degradacji ulicy. Kilka bloków przeznaczono pod mieszkania socjalne, które istnieją do dzisiaj, ale nowi przybysze nie stali się  impulsem do zmiany na lepsze.  Co prawda dalej w dawnych Lipskich można było tanio wynająć powierzchnie pod biura lub inną działalność np. artystyczną  (o czym później), dalej istniała hala sportowa gdzie podczas ferii zimowych przychodziliśmy grać w piłkę i ping-ponga, ale generalnie Łączna pikowała ostro w dół. Hala sportowa w owym czasie była nawet bardzo oblegana i nie zawsze z chłopakami udało się nam załapać na szybki turniej piłkarski. Pisząc o tym  wspominam jedno z zabawnych wydarzeń jakiego byliśmy sprawcami. 

Gdzieś w okolicach lutego  1991 roku  wybraliśmy się do hali z zamiarem wzięcia udziału w  turnieju piłkarskim jaki organizowany był podczas ferii zimowych. Na miejscu okazało się, że impreza już się zaczął i nie ma dla nas miejsca. W dodatku stoły do ping-ponga były też zajęte. W desperacji, a mieliśmy tego dnia wielką ochotę na rywalizację sportową, udaliśmy się do starych salek katechetycznych przy Kościele św. Antoniego.  Uwierzyliśmy mitycznemu wyobrażeniu, które do dzisiaj nie wiem jak zalęgło się w naszych głowach, że znajduje się tam stół do tenisa stołowego i nie będzie problemu z rozegraniem kilku partyjek. Na miejscu okazało się, że owszem stół jest, nieco zakurzony i bez siatki, ale jest. Szybko też się okazało, że w salce swoją próbę gry na instrumentach muzycznych odbywa  młodzież z przykościelnej Oazy,  w dodatku całkowicie pozbawiona empatii dla miłośników tenisa stołowego. Tak się jakoś złożyło, że praktycznie bez jakiś drastycznych walk, ale jednak wyparliśmy Oazowiczów do mniejszego pomieszczenia znajdującego się obok. Problem braku siatki rozwiązaliśmy przy pomocy znalezionego w pomieszczeniu elementu stroju liturgicznego przypominającego szalik i  dwóch solidnych świeczników. Zdołaliśmy rozegrać prawie pół meczu debla, gdy do salki wkroczyli zaalarmowani przez młodzież oazową Bracia Franciszkanie. Po dosyć malowniczej awanturze zgotowanej nam przez Braciszków, wycofaliśmy się w poczuciu niezrozumienia dla prawdziwej sportowej pasji, na klatkę schodową jednego z bloków naszego osiedla.

Kilka lat później, już w drugiej połowie lat 90-tych  swoją salkę do prób miał na Łącznej zespół Patrimonium del Pueblo. Anarchistyczna kapela założona przez moich kolegów grała  głównie siarczysty crust punk. Wiele osób, znajomych, różnorodnych freaków  przesiadywało wtedy w podziemiach Łącznej 30 A, tam bowiem znajdowało się centrum muzycznej, punkowej rebelii ;) W związku z tym okolica stawała się areną nie mających końca  starć pomiędzy lokalnymi subkulturami skinheadów i pankowców. Tak właśnie wyglądały burzliwe lata 90-te w Polsce i na dąbrowskich ulicach było nie inaczej. Sam zespół wydał jedyną płytę "Pustka" i jeszcze we wrześniu 1997 roku dał koncert w dąbrowskim Pałacu Kultury Zagłębia.

Kiedy byłem już pełnoletni i mogłem legalnie iść na piwo oraz zapalić papierosa, odkryłem na Łącznej miejsce jakby żywcem wyjęte z czasu powstawania Huty Katowice  ;) Podczas jednej z eskapad po lokalnych gołonoskich piwiarniach zrządzenie losu zawiodło nas do lokalu znajdującego się obok dzisiejszej noclegowni Caritasu. Po wejściu długo przecierałem oczy ze zdumienia i całkiem serio brałem pod uwagę możliwość cofnięcia się w czasie z roku wtedy 2000 do połowy lat 70-tych XX wieku. Muzyka, goście, wyposażenie, dosłownie wszystko co się znajdywało wewnątrz baru pochodziło z przeszłości. Nie pamiętam jak nazywał się lokal i nigdy więcej już tam nie byłem. Czasem zastanawiam się czy to wszystko mi się nie przyśniło lub też nie było skutkiem krążącego w żyłach alkoholu  jaki zaaplikowaliśmy sobie tamtego weekendowego wieczoru w styczniu 2000 roku. 

Tak wygląda dzisiaj moja podróż wspomnieniowa po Łącznej. Kontempluję surrealizm dziurawych chodników, wzdłuż których przycięto równiutko szpaler żywopłotu. Przeglądam się w rozbitych mlecznoniebieskich szybach domu meblowego "Kaczor", wchodzę na klatkę bloku socjalnego zaraz na przeciwko i nasłuchuję odgłosów codziennego życia tych co zagnieździli się w tej entropii  na dobre. Melodia otchłani. Równoległy świat w Stranger Things to przy tym pluszowa komnata. Łączna jest prawdziwa, prawdziwe jest nieprzyjazne spojrzenie typa, który łypie na mnie spode łba obserwując moją kontemplację rozpadu. Wzdrygam się zaskoczony i oddalam bezpiecznie gdzieś w stronę nowych apartamentowców. Mijam wciąż zielony barak dawnego "Virgo" i znów wracają wspomnienia. Nowe jednak  upomina się o Łączną coraz bardziej zuchwale. Apartamentowce skubią Łączną od południa. Od północy mamy nowy, w kolorowych elewacjach ośrodek dla niewidomych natomiast w środku osiedla  wśród zarastającego boiska powstaje biurowiec. Są jak nowa, zdrowa tkanka na paskudnym nowotworze. Póki co biorę haust powietrza pełnego apokalipsy i nakarmiony spokojnie  wracam do zaparkowanego samochodu. Wrócę tu  za jakiś czas gdy mrok skryty na dnie duszy znów  da o sobie znać.