wtorek, 11 czerwca 2013

Dźwięki, zapachy i obrazy dawnego Gołonoga

  Tak już jest, że odpowiedni  zapach potrafi przywołać obrazy z bardzo odległych czasów. Zjawia się niespodziewanie i uruchamia w pamięci emocje dawno wydawałoby się zapomniane.
  Tym razem też tak było. Złowiony niespodziewanie przez nozdrza  zapach pieczonego chleba,teleportował mnie do Gołonoga sprzed 25 lat.....
  W dzielnicy piekarń było w sumie trzy. Pierwsza chyba najważniejsza na ul. Gwardii Ludowej, potocznie zwana "u Bigaja". Niewielki zakład który piekł już chleb dla mieszkańców zanim powstała Huta "Katowice".


  Pamiętam te wakacyjne wieczory, gdy w powietrzu unosił się  niepowtarzalny aromat, gdy zajadało się ciepły, chrupiący chleb, nie krojąc go  a odrywając kawałek po kawałku. Kolejka ustawiała się na zewnątrz, przed drzwiami, ludzie rozmawiali ze sobą w oczekiwaniu na świeże wypieki. W środku duże drewniane półki i plastikowe skrzynki z pieczywem, przesuwane po podłodze, zamaszystymi ruchami przez energicznie krzątających się piekarzy. Zaraz, zaaferowani swoją pracą  znikali za drzwiami oddzielającymi sklep od piekarni, a ten krótki moment wystarczył aby  fala aromatycznego ciepła natarła na nozdrza klientów.
   Pieczywo z tej piekarni było znakomite. Właściwie to dalej jest znakomite. Całkiem niedawno, niesiony wspomnieniami wybrałem się na dawną ulicę Starowiejską z zamiarem zakupu pieczywa. Kolejka ustawiona przed piekarnią była taka sama jak kiedyś  ale w środku już dało się odczuć że jest inaczej. Cisza i brak charakterystycznego ciepła. Piekarnia została przeniesiona do Strzemieszyc a do Gołonoga chleb jest z niej dowożony. Jeszcze raz jednak powtórzę, że jest on rewelacyjny. Zanim dowiozłem go do domu, niczym jak za dawnych lat, pochłonąłem całkiem spory kęs.


   Kolejną piekarnia znajdowała się na ulicy Kościelnej mniej więcej na przeciwko dzisiejszej Wyższej Szkoły Planowania Strategicznego. Stojąc na ulicy, można było całkiem bezkarnie, podglądać przez okna pracę piekarzy. Okien, już nie ma zostały zamurowane a zamiast piekarni jest punkt ksero.
Trzecią piekarnią był "Gigant".  Powstała pod koniec lat 70-tych XX ubiegłego wieku aby zabezpieczyć potrzeby żywnościowe coraz ludniejszej wówczas Dąbrowy.
  Gdzież mu jednak było do uroku poprzednich?! Wielki zmechanizowany zakład przy ul. 11 Listopada nie miał w sobie ani krzty romantyzmu. Nikt specjalnie nie ubolewał z klientów, kiedy w 2004 roku został zamknięty a wielka jak na piekarnię hala została  wyburzona.

Piekarnia "Gigant".  Fot. Dariusz Nowak  (www.dabrowa.pl)

 Do dzisiaj przed długimi weekendami i rożnymi świętami jest we mnie ta charakterystyczna dla ludzi pamiętających PRL obawa  nakazująca poważnie podjeść do problemu nabycia pieczywa. Reliktem, spuścizną tego czasu są tzw  "zapisy na chleb" w sklepikach osiedlowych. Bo po co? Przecież chleba dzisiaj nie braknie.
   Doskonale pamiętam wielogodzinne kolejki w sklepach w oczekiwaniu na dostawę z piekarni. To stojąc w nich  ( a raczej będąc rozstawionym przez rodziców)  odczułem na własnej skórze, że większy  może więcej. Chyba cudem lub szczęśliwym zrządzeniem losu nie wybuchła Trzecia Wojna Światowa, kolejki takie były jak beczki prochu. Kto pamięta wie o czym piszę a kto nie, niech nie żałuje i nie przebiera nogami w kolejce do kasy, rugając przy tym  pań kasjerek w marketach - z pewnością nie macie powodu.

"Nocą krajobraz zmienia się nie do poznania. Oto spuszczają żelazo z wielkiego pieca, na widnokręgu pomajaczą sylwetki wielkiego pieca, na widnokręgu pojawia się olbrzymia łuna, na tle której niewyraźnie zamajaczą sylwetki wielkiego pieca. Spuszczaniu żelaza towarzyszą wybuchy płomienia i snopy rozpryskujących się iskier. Dookoła gdzie okiem sięgnąć - migocą światła, to miasta; większe ich skupienia znaczą obecność fabryk i zakładów przemysłowych. Ciszę nocną często zakłóci grzmot młotów i nieokreślony bliżej, zdala nas nachodząc jazgot: to praca walców, trybów, i t. p. maszyn."   

Nie wiele z tego opisu zmieniło się do lat 80-tych dwudziestego wieku. Gdybym był autorem współczesnego, zaktualizowanego  wznowienia, przytoczonego tutaj "Przewodnika po Zagłębiu Dąbrowskim" z 1939 roku to pewnie dodałbym, że owa łuna rozświetla termitiery blokowisk przy dawnej Czerwonych Sztandarów i Armii Ludowej. Napisałbym, że owy spektakl rozgrywany na dąbrowskim niebie dorównuje swoim majestatem i potęgą dzisiejszym burzom i nawałnicom przetaczającym się przez nasz kraj.  Z pewnością starałbym się oddać słowami emocje jaki wzbudzał we mnie szum  towarzyszący spektakularnemu procesowi technologicznemu odbywającemu się w jednym z trzech pieców huty "Katowice", kiedy jako kilkuletni  chłopiec z przyklejonym nosem do szyby zastygałem obserwując rozświetlone niebo nad piecami i stalownią huty- żywicielki......
   Poniosło mnie troszeczkę a przecież nie zawsze było tak uroczyście  i wspaniale. Mnogość zakładów przemysłowych na naszym terenie przywiewała różne wonie i nie zawsze były one przyjemne i wbijały w dumę swą kompozycją niczym woda toaletowa Paco Rabane...
   Z kronikarskiego obowiązku, przypomnę jednak nieśmiało o strzemieszyckim STREM-ie, który przy wyżowej pogodzie i na szczęście rzadkim wietrze o kierunku wschodnim uprzykrzał swoimi wyziewami życie mieszańców położonych na zachód od niego. Zakłady jednak zamknięto w 2002 roku  i przykry zapach został tylko we wspomnieniach.
   Jak różnorodna i bogata dla zmysłów była ( jest - ale o tym nie dzisiaj) dąbrowska ziemia uświadamiam sobie, kiedy czuję jak uginają się pode mną kolana. Nie o ciężar mój mi chodzi pisząc o tym ugięciu ale o stan prawie że nieważkości, towarzyszący nie rzadkim kiedyś tąpnięciom związanym z wydobyciem węgla w dawnej  kopalni  Paryż tudzież Zawadzki. Odczuwalne to były wstrząsy w całej Dąbrowie a z pewnością w ukochanym, mym Gołonogu.  Oprawę dźwiękową tych geologicznych następstw stanowiła dramatyczna i komiczna za razem melodia rozkołysanych kryształów rodem z PRL i porcelanowych zastaw z okresów nie rzadko wcześniejszych. 
   Dosyć tych przemysłowych bodźców, czas na wspomnienie bardziej indywidualnych obrazów i melodii.
   Nie sposób przecież zapomnieć o porannych,  osiedlowych nawoływaniach chłopów z okolicznych zagłębiowskich wsi. Chłopi jak to chłopi nie zdzierali gardeł bezinteresownie. Widzieli w nim raczej i trafnie  możliwość zarobku. Dlatego  tysiąckrotnie zaintonowane "ziemniaaaaki, kapuuuuusta, kartoofleeeee!!!!"   wryło się w moją ( i nie tylko moją  z pewnością) pamięć.
    Zazwyczaj przyjeżdżali swoimi furmankami w soboty. Wystarczyło kilka okrzyków i klientela sama zjawiała się po dary polskiej wsi. Niczym muezini na minarecie wykrzykiwali swoje zaklęcia stojąc niewzruszenie na drewnianych furmankach - tak ich zapamiętam. Ile z tego zostało? Za każdym razem sobotniego poranka zadaje sobie z zakłopotaniem to pytanie. Bowiem zdarza się, że w godzinach porannych tego zacnego dnia tygodnia zjawia się pod moją klatką, długiego bloku goołonoskiego Manhattanu, skromny spadkobierca tej robotniczo- chłopskiej tradycji. Skromny, bo nie krzyczy już jak jego poprzednicy lecz pokornie czeka na zmanierowanych doczesnością klientów. Zresztą gdzie miałby stanąć i dumnie zaśpiewać?  Przecież furmanki już nie ma a na dach Fiata Doblo się nie wdrapie.
   Będąc przy temacie furmanek warto wspomnieć o obrazku którego już nie zobaczymy na ulicach dąbrowskich ulic. Mianowicie chodzi mi o furmanki z węglem. Oryginalne, drewniane furmanki z kołami od fiata 126 p wypełnione po brzegi węglem wysoko koksującym. Sporo ich było na ulicach w latach 80-tych.
   Poprosiłem ostatnio autora strony "Dawna Dąbrowa" - Sylwka o odnalezienie w swoich zasobach zdjęcia  furmanki z węglem. Przesłał mi , za co z tego miejsca serdecznie dziękuje, zdjęcia ale z lat wcześniejszych. Szukałem długo w internecie tego obrazu z dzieciństwa i całkiem niespodziewanie odnalazłem go w kadrach filmu "Miś" Stanisława Barei :-).

Kto wie? Może tą furmanką z dąbrowskiej Tucznawy wożono węgiel z kopalni "Paryż'?
     Swój wkład w dźwiękowy pejzaż dąbrowskich osiedli włożyli też Romowie, którzy grywając na akordeonach starali się porwać swoją muzyczną wirtuozerią mieszkańców, grając pod ich oknami.  Bardziej praktyczne zajęcie miał jednak ostrzarz noży i nożyczek przemieszczający się ze swoim warsztatem pomiędzy dąbrowskimi dzielnicami. Czysty metaliczny dźwięk, niczym muzycznego trójkąta zapowiadał ich przyjście. Ostatniego ostrzarza słyszałem jeszcze kilka lat temu na Manhattanie, podobnie zresztą jak muzykalnych Cyganów.
 

11 komentarzy:

  1. Ulica, o której piszesz nazywała się Starowiejska, nie Staromiejska. Był jeszcze jeden element pejzażu Gołonoga, a mianowicie garkotłuki. "Garnki skupuję, garnki lutuję, naprawiam, garnki skupuję". Muzykalni Cyganie to w miarę współczesny element gołonoskiego krajobrazu. Ja pamiętam całe rodziny cygańskie wędrujące od mieszkania do mieszkania i rodziców, którzy natychmiast zgarniali co poniektóre dzieciaki do domu. No i grzmotu młotów już nie słychać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gigant został wysadzony w powietrze.
    Wiatry ze wschodu o kierunku zachodnim.
    U mnie jeszcze krzyczą "zieeeeemniaaaakiiiii..."
    Dawniej ostrzyli noże na napędzie nożnym, dziś wożą akumulator.

    Teraz widzę, że pojawiła się nowa osiedlowa tradycja. Goście taskają akumulator, butle z gazem i ustawiają się na placu zabaw, sprzedając watę cukrową.

    OdpowiedzUsuń
  3. Faktycznie, pamiętam straszenie Cyganami. Mieli porywać niegrzeczne dzieci np. spóźniające się do domu na dobranockę ;-)
    Muszę przyuważyć tych współczesnych ostrzarzy - ostatnio wspomniało mi się o nich kiedy próbowałem naostrzyć nóż w domu. Fajnie, że dalej się kręcą po mieście.

    Co do kierunku wiatru, to chyba dobrze zapisałem. Ważniejsze jest, co (jakie powietrze) nam wiatr przyniesie, czyli określając kierunek wiatru, mówimy skąd on wieje. Tak przynajmniej określają kierunek wiatru meteorolodzy.
    Oczywiście Starowiejska :-) poprawiłem

    OdpowiedzUsuń
  4. 26 grudnia 2013 7;40Przypominam sobie tamtą starą piekarnię po drugiej stronie ulicy mieszkali P. Drużdż mieli duży sad i piękne kwiaty. Chleb z tej piekarni nigdy nie był doniesiony w całości do domu, po drodze obgryzło się obydwie piętki,były chrupiące, pachnące i smaczne Dziś już nie znajdziesz takiego chleba

    OdpowiedzUsuń
  5. dana 20-01-214 na ul.Starowiejskiej jadąc od strony pomnika było przedszkole ,piekarnia sklep,zakład fotograficzny P. D. Druż sklep metalowy,masarnia,bar u Górala,droga się rozwidlała jedna prowadziła na Piaski w strone Tworznia a druga w strone Babiławy i Pogorii.Często szliśmy na skróty koło Domu Chłopa na Pogorie.W lasku brzozowym który znajdował przed mostem rozbijali obóz cyganie,.rodzice straszyli nas abyśmy nie chodzili koło nich bo nas porwią Gdy był okres żniw bawiliśmy się przy młockarni ,okoliczni gospodarze zjeżdżali się furmankami wyładowanymi zbożem.Mąszyna ta stała na placu za budynkiem dawnej straży pożarnej w ktorym mieszkali Szumerowie ,obok domu Lorensów Szczypki,Detko Klimczyków.Pani Szumerowa często pracowała na tej młockarni ,a my jak to dzieciaki skakaliśmy po snopkach wymłoconego zboża ale można było także zarobić parę groszy przy odbieraniu słomy i wiązaniu jej powrusłami .Na tym właśnie placu była zajezdnia jedynego autobusu który miał tam końcowy przystanek.Teraz to już nie jest ten Gołonóg. Wspomnienia z mojego dzieciństwa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po której stronie drogi był Bar u Górala?
      Fantastyczne wspomnienia - proszę o jeszcze.
      Pozdrawiam serdecznie - autor bloga

      Usuń
    2. Witam Bar u Górala był po prawej stronie idąc od strony straży.Po drugiej stronie ulicy stał drewniany krzyż ogrodzony zielonym płotkiem.

      Usuń
    3. Przy straży autobus nr 18 kończył bieg a Pan Szczypka miał na imię Stefan. Do niego chodziło się z bańką po mleko od krowy. Dyrektor Szkoły Podstawowej nr 18 Pan Marian też przychodził z bańką. Po drodze kupowało się gorące bułki i chleb, oraz owoce u Drożdżowej, zerwane tanio a gdy się samemu zrywało to jeszcze taniej. Czasami wstępowało się do Pana Antoniego Łopatki na żurek, golonkę i coś jeszcze... To coś.., to nie pamiętam co to było, ale do dzisiaj pamiętam, że wspomnienia były godne zapamiętania do dzisiaj...

      Usuń
    4. Przy straży autobus nr 18 kończył bieg a Pan Szczypka miał na imię Stefan. Do niego chodziło się z bańką po mleko od krowy. Dyrektor Szkoły Podstawowej nr 18 Pan Marian też przychodził z bańką. Po drodze kupowało się gorące bułki i chleb, oraz owoce u Drożdżowej, zerwane tanio a gdy się samemu zrywało to jeszcze taniej. Czasami wstępowało się do Pana Antoniego Łopatki na żurek, golonkę i coś jeszcze... To coś.., to nie pamiętam co to było, ale do dzisiaj pamiętam, że wspomnienia były godne zapamiętania do dzisiaj...

      Usuń
    5. Autobus nr 18 kończył bieg koło straży pożarnej na Starowiejskiej? Pozdrawiam

      Usuń
  6. W "piekarni" teraz już tylko sklepie na Gwardii Ludowej gdzie wieczorem syn Pana Leszka Bigaja sprzedaje pieczywko dalej można kupić bardzo smaczny naturalny chleb w jakości której nigdzie się nie kupi. Ze szczerego serca polecam pieczywo sprzedawane zarówno w sklepie na Gwardii Ludowej jak i w piekarni na Strzeszycach.

    OdpowiedzUsuń