piątek, 14 czerwca 2013

Święty Antoni zajada się Tatarczuchem

   Od kiedy przy  kościele  pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Maryi Panny i św. Antoniego w Gołonogu odbywa się odpust, tego nie wiem.  Możliwe, że nie wie tego nikt. Wiem za to, że to wydarzenie niezwykle ważne dla mieszkańców Gołonoga i okolic. Świadczyć o tym mogą tłumy  przechadzające się ulicą Kościelną w tym dniu. Moi znajomi, których  spotkałem tam, nie rzadko przyszli z dziećmi - chcąc pokazać im kolorowy świat straganów z mydłem i powidłem.



 Widząc zachwyt dzieciaków i wspominając rzewnie razem z ich rodzicami odpusty naszego dzieciństwa, zdałem sobie sprawę, że wszyscy uczestniczymy i kontynuujemy  tą  naszą dąbrowską tradycję. Czytając tekst znaleziony na stronie Sanktuarium stwierdzam, że w obliczu tego uczestnictwa  przestaje on  brzmieć banalnie:
  "Parafia oddana w opiekę św. Antoniego, jest widocznym znakiem łaski dla wszystkich tych, którzy proszą Boga przez Pośrednika z Padwy. Przykładem tego są wtorkowe modlitwy i coroczny odpust antoniański (13 czerwca), gromadzący wiernych nie tylko z parafii, ale także z odległych okolic Zagłębia".
  Błogość i spokój tego słonecznego popołudnia burzyła mi  tylko myśl, że nie wiem  kiedy ten widoczny znak łaski w postaci odpustu odbył się pierwszy raz.
    Pora więc rozwikłać tą zagadkę, pewnie dla nie jednego Czytelnika błahą a dla mnie z racji swoich braków w wiedzy historycznej stanowiącą wyzwanie ;-)

  13 czerwca 1997 r.  Biskup Ordynariusz Diecezji Sosnowieckiej ks. Adam Śmigielski wydał decyzję, że  nasz  kościół na górce  zostanie podniesiony do rangi Sanktuarium. Parafia natomiast została oddana w opiekę św. Antoniego z Padwy. Z pewnością mogła być to okazja do ustanowienia odpustu, tym bardziej, że przecież 13 czerwca są imieniny Antoniego a sam Antoni Padewski tegoż dnia (1231 roku) mając zaledwie 36 lat zmarł i pewnie poszedł do nieba. Praktycznie jednak jest to mało prawdopodobne ( nie to że poszedł do nieba), przecież odpusty na ul. Kościelnej odbywały się już dużo wcześniej przed 1997 rokiem.
   Wobec tego przychodzi mi na myśl  inna data. Dzień  kiedy to Ojcowie  Franciszkanie objęli pieczę nad kościołem i całą parafią. Swoją drogą patronem Franciszkanów jest właśnie Święty Antoni. Czas to też jednak niezbyt odległy, bowiem stało się to 15 sierpnia 1951 roku i znów wydaje się mało realne, żeby tradycja odpustów antoniańskich zaczęła się na pamiątkę tego wydarzenia. 
   Skoro zacząłem już swoje poszukiwania to muszę zaufać  Świętemu  Antoniemu i wierzyć, że ów patron osób i rzeczy zaginionych wesprze mnie i pomoże odnaleźć w mrokach dziejów początki odpustowej  tradycji.  Przeglądając stronę Dawnej Dąbrowy natrafiłem na zdjęcie rodzinne Państwa Dróżdżów, którzy spotkali się w 1925 roku z okazji odpustu w Gołonogu. Mamy więc na pewno do czynienia z tradycją prawie, że stuletnią. Sądzę jednak, że jest ona jeszcze starsza. Pokrzepiony zdobyczą zdjęciową znów zaglądam na stronę Parafii gdzie znajduje zapisany tekst:
"Zabytkowy obraz św. Antoniego i ołtarz jemu poświęcony są związane z powtórną konsekracją kościoła w Gołonogu. Tego aktu dokonał biskup kielecki ks. Tomasz Kuliński 26 maja 1892 r. Kościół pozostał pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Maryi Panny i św. Antoniego Padewskiego, w miejsce tytułu św. Andrzeja Apostoła." 
   Z tym faktem należy powiązać, jak myślę, początek tradycji odpustów antoniańskich w dzielnicy. To wtedy właśnie ponad 120 lat temu Antoni Padewski zagościł na dobre w Gołonogu a kolorowy rozgardiasz na ulicy Kościelnej wesoło nam o tym wydarzeniu przypomina.

   Niesamowite jest to jak senna i pusta uliczka wypełnia się gwarem i ściskiem. Gdzie do ocalałych jeszcze kilku drewnianych domostw przytulają się w stragany z plastikowymi pierścionkami, zestawami dla księżniczek i dinozaurami. Są tutaj wszyscy bohaterowie dziecięcych bajek, przyjechali prosto z fabryk w Chinach.
W oczy na jednym ze stoisk rzucają mi się kolorowe kule wytwarzające równie kolorowy dym. Jeszcze chwila i z pewnością zakupiłbym z ciekawości jedną paczuszkę. Moje niecne plany spaliły na panewce, kiedy zorientowałem się, że gdzieś "zgubiłem" starszą córkę. Spokojnie - myślę sobie w duchu, Cyganie jej nie porwali bo przecież wyjechali  do UK i doją Królową z socjalnych pieniędzy. Na szczęście zanim dociera do mnie powaga sytuacji "zguba" odnajduje się. Odpuszczam, widząc z jakim rumieńcem ogląda odpustowe cudeńka na straganie, reprymendy nie będzie.
 
  
   Szukamy teraz obwarzanków, to jeden z tych towarów, który na odpustach był od zawsze. Solidne, twarde, jak stalowe ogniwa  wypieki-  niczym jak łańcuch przerzucony pomiędzy pokoleniami. Zadowolony, że udało mi się się wyartykułować w myślach metafizyczną i górnolotną ( jak mi się zdawało) sentencję tracę czujność i podchodzę zbyt blisko stoiska.
- Tato!! Co to za naszyjniki? Kup mi!! Kup mi taki!!! Albo dwa!! Nie, trzy kup i jeden dla Marty!!!!
  Pani sprzedawczyni, sądząc po błysku w oczach, tylko na to czekała. Mam Cię tatuśku!  Zdaje się mówić do mnie jej sympatyczna, pomarszczona twarz. Jej kościste, zwinne ręce zdjęły obwarzanki z haka umieściły je na szyi Mai. Młodsza Marta zdążyła porwać już jeden precel i ku mojemu przerażeniu zaczęła go konsumować. Widząc moją trwogę Pani  o sympatycznej pomarszczonej twarzy zapewnia
- Dać córeczce spróbować!  Świeżutkie są, bez konserwantów!  Mówię Panu. A jak Panu mówię  to znaczy, że tak jest!  Przecież bym inaczej Panu nie mówiła! 


  Kolejny żelazny punkt odpustu, to stoisko z balonami napompowanymi helem. Na szczęście udaje mi się wyperswadować zakup takiego przed odwiedzeniem wszystkich straganów. Mogę więc spokojnie rozglądać się za Tatarczuchem czyli gryczanym chlebem tatarskim o słodkawym smaku. Ciekawe, czy w innych regionach Polski też go się sprzedaje? Muszę przyznać, że u nas w Zagłębiu ma on swoich amatorów.

Kolorowe balony. W prawym dolnym rogu pająki na pompkę :-)



   Tatarczuch znany jest szczególnie dobrze w jurajskich Żarkach, gdzie wypiekany jest "od zawsze". Jest też  wpisany  na listę produktów regionalnych ministerstwa rolnictwa. Nazwa tatarczuch pochodzi od kaszy tatarki czyli kaszy gryczanej,  którą z kolei sprawdzili w Średniowieczu Mongołowie potocznie zwani Tatarami. Na odpuście natomiast zakupiłem pajdę pysznego gryczanego chleba rodem z  podkrakowskiej Skały.



   Jest odpust jest oczywiście wata cukrowa. Na całym odpuście swoje słodkości nawijało na patyki kilku sprzedawców. Cena? Trzy złote za małą i cztery złote za dużą watę. Każda maszynka inna, wykonana własnym sumptem i pomysłem. Tutaj na szczęście regulacje unijne nie dotarły a  przynajmniej nikt ich nie egzekwuje.


Podobnie sprawa się miała z "lodami tradycyjnymi" które z racji na przygrzewające słońce miały większe wzięcie od waty cukrowej.


  
   Nie zauważyłem nigdzie gumowych głowizn diabełków z wyskakującym jęzorem i papierowych, rozwijanych siłą dmuchnięcia trąbek. Napisałbym też, że jakoś cicho w tym roku było, bez strzałów i huków ale te miały jednak  miejsce na osiedlach okalających gołonoskie wzgórze.
  Za kilka dni odpustowe zabawki rzucone zostaną w niejeden kąt dziecinnych pokoi, hel ucieknie z balonów, ucichną wystrzały petard i rozwieją się kolorowe dymy z chińskich kulek. Całokształt spraw i zdarzeń  wróci do swojej sennej  normy a koty znów pójdą polować na wróble w zdziczałych sadach Małej Góry.



   Radość z tegorocznego odpustu pozostanie  jednak wśród tych którzy widzieli go pierwszy ( bądź drugi i trzeci)  raz w życiu. Oby najmłodsi mieli szczęście przyprowadzić kiedyś na Kościelną swoje dzieci.




PS. Poniżej jeszcze kilka zdjęć z Kościelnej w dniu odpustu i na dzień przed.











  














4 komentarze:

  1. Bardzo fajny blog. Na razie tylko obejrzałem, poczytam w wolnej chwili. Będe tu zagladał. Wytrwałości życze.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mogę przeżyć, że w tym roku ominął mnie odpust w Gołonogu...

    OdpowiedzUsuń
  3. O tak, obwarzanki :-) rodzice nie pozwalali ich kupować i z obrzydzeniem wpajali, że są to wyroby nogami robione, te same ostrzeżenia były przy makowych czarnych landrynkach i czarnych cukierkach lukrecjowych. Ale i tak potem się biegło z kolegami kupować te cudowne "świństwa" i na nic się zdawały rodzicielskie upomnienia ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. W tym drewnianym domku obok szkoły 12 w pokoiku na strychu mieszkali moi rodzice zaraz po ślubie ,na rogu ulicy na wprost hurtowni zniczy obok domku drewnianego była kużnia W kamienicy naprzeciwko miała Pani Danuta Dróżdż swój zakład fotograficzny
    Najlepsza na odpuście była robiona oranżada i lody krojone w wafelku Przyjeżdżał też samochód z ząbkowickiej huty szkła gospodarczego można było wygrać jakieś szkliwo do kuchni .Każdy los był wygrany Teraz na odpuście sama chińszczyzna

    OdpowiedzUsuń