sobota, 16 listopada 2013

Poranek na Manhattanie



   Pewnie byłoby sympatyczniej mieszkać w mieście, gdzie dzieje się tyle rzeczy, że nawet pułk  blogerów nie dałby rady  wszystkiego opisać. Niestety, nie ma się co oszukiwać, nie żyjemy w mieście, na które Google reaguje wypluciem z czeluści internetu zdjęć wspaniałych zabytków czy strzelistych nowoczesnych budowli. Nie czarujmy się - żyjemy w przeciętnej wielkości mieścinie, nawet jak na polskie warunki. Może dlatego jak wyjeżdżamy stąd to od razu wiemy, że nie jesteśmy w Dąbrowie, a jak wracamy to  też od razu wiemy, że wróciliśmy. Ciekawe knajpy, gwarne ulice, artystyczne premiery, dziwacy w ekstrawaganckich strojach czy też szklane wieżowce.....wystarczy, to nie jest po prostu Dąbrowa. Chaotyczne strzępy XIX i XX wiecznych robotniczych osad  stłamszone socjalistyczną gigantomanią przemysłową oraz domki, domiska, pseudo pałacyki zielonych przedmieść otaczające gierkowskie blokowiska to jest prawdziwa Dąbrowa Górnicza. To wszystko polukrowane jeszcze nieśmiałą i pełną niedociągnięć infrastrukturą miejską, która na razie miejscami wygląda w miarę sensownie.

Ktoś może mi zarzucić, że takie  opisywanie  DG to jak kopanie leżącego. Pastwienie się nad industrialnym tworem za to, że nie jest Paryżem albo chociaż Pragą. Więc jeśli nie pisać o mieście dobrze to może dać sobie spokój, bo wyrzucanie żali jest po prostu beznadziejne? Racja wyrzucanie żali jest beznadziejne, z tym że niedoskonałość naszego polepionego miasteczka, muszę to wyraźnie zaznaczyć, jest z jakiegoś powodu intrygująca. Nie rozumiem dlaczego, ale tak  uważam. Nieszczególność tej przestrzeni zasługuje na uwagę tak samo jak Tadż Mahal a może nawet i bardziej. Więc dopóki będę dostrzegał w tym zużytym przez czas i ludzi miejscu,  efemeryczny choćby  przebłysk niezwykłości to dotąd będę mozolnie i pewnie niegramotnie o tym pisał.
Pora więc zacząć tę wędrówkę przez banalne krajobrazy w poszukiwaniu boskiej cząstki. Osiedle Sikorskiego czyli Manhattan wydaje się idealnym miejscem do takich wycieczek.
  
Około godziny piątej nad ranem słyszę jęczenie ociężałego Jelcza, który na 11 Listopada połknął niczym wieloryb zaspane jeszcze drobinki ludzkiego planktonu. Konfiguracja połyskujących żółtych światełek w blokach na Leśnej potwierdza moje przypuszczenie co do wczesnej godziny, nie muszę zerkać na zegarek. Próbuję ukraść jeszcze kilka chwil beztroski, ale pod poduszkę i tak wślizgują się  dźwięki windy pomieszane z klatkowym rozgardiaszem. To cierpiący na bezsenność emeryci jako pierwsi wyprowadzają na spacery swoje nieustraszone jamniki i jazgotliwe ratlerki. Psia kakofonia rozlewa się we mgle osiedla, następnie nabrawszy rozpędu przelatuje nad wilgotną taflą Orlika, aby odbić się od niewzruszonych brył siedmio piętrowców i wrócić z powrotem pod moją poduszkę. Dobra wstaję. Wbity w fotel z kubkiem kawy w dłoni bezmyślnie gapię się w telewizor,  gdzie zakorkowana Puławska w Warszawie ściga się o uwagę z równie zakorkowanym Rondem Mogilskim w Krakowie.Ruch wzmaga się też na osiedlowej uliczce. Ludzie wsiadają w swoje samochody i ruszają z kopyta - więcej w tym jednak bezsilnej złości z powodu perspektywy spędzenia najbliższych godzin w kieracie niż porannej energicznej werwy rodem z reklam kawy lub batoników musli. Nabuzowani kierowcy włączają się do nurtu głównych aort komunikacyjnych wokół osiedla. Piłsudskiego huczy coraz głośniej, 11 Listopada cała rozedrgana i nerwowa uniemożliwia praktycznie przejście pieszym na drugą stronę. Dobrze, że są światła.

  Około wpół do ósmej obraz spokojnych, zadowolonych z siebie emerytów wracających z zakupów w lokalnych sklepikach mocno kontrastuje z widokiem rodziców holujących swoje pociechy do przedszkola i szkoły. Niektórzy nerwowo  przekazują ostatnie wskazówki  a raczej rozkazy, wierząc że zostaną zapamiętane: nie żuj gumy na lekcjach, powiedz pani żeby ubrała ci sweterek jak zrobi  się zimno, masz zjeść wszystko na obiadek, nie szalej za bardzo itd. Na ten poranny pierdolnik nie zwraca uwagi Pan Konserwator z przedszkola, jak zwykle uśmiechnięty choć bardziej do swoich myśli niż innych ludzi, całkowicie pochłonięty jest pracami porządkowymi. Tylko on wie w jak wspaniałe tulupy, beczki i piruety wprawił  właśnie swą spalinową dmuchawą  uschnięte jarzębinowe liście. Kompletnie nie zauważa, że przed bramą utworzył się właśnie mały tłumek przypadkowych osób, głośno pomstujących na kierowcę, który zastawił wjazd do przedszkola - jak zwykle pewnie "z braku czasu". Emocje sięgają zenitu, gdy próbujący wyjechać tyłem samochód dostawczy o milimetry mija bok nieprzepisowo zaparkowanego auta. Nawet psy przywiązane do ogrodzenia przez swoich właścicieli odprowadzających dzieci do przedszkola, przestały na siebie szczekać i w napięciu dyszą, wywalając na zewnątrz swoje półmetrowe języki. Udało się, zarysowań na karoserii tym razem nie będzie. Po chwili nie ma już śladu po gapiach, którzy teraz udawszy się do osiedlowych sklepików przekazują relację ze zdarzenia sprzedawczyniom i kolejkowym znajomym. Nieustanny obieg plotek i ploteczek.
   Pod ciucholandem uformowała się już kolejka, prawdopodobnie jest poniedziałek i będzie można przebierać w nowej dostawie tekstylnych okruchów z lepszego zachodniego świata.  Wśród oczekujących, na których składają się w głównej mierze emerytki i gospodynie domowe nie ma jakiejś nerwowości , wszyscy spokojnie czekają trawiąc raczej w swoich głowach refleksje na temat konieczności kupowania używanych ubrań. Czy o tym marzyli? Całkowicie inna jest kolejka, a raczej tłum oczekujących na otwarcie Lidla. Ci naczytali się gazetek reklamowych, w których profesjonalna szlifierka jest  tylko po 99 zł a całkowicie niezbędny do życia komplet męskiej bielizny termicznej  już za 29,99 zł. Podpuszczeni przez reklamy w radiu i telewizji stoją teraz naładowani adrenaliną i czekają na otwarcie przeszklonych drzwi. Przysięgam - kiedyś nagram te  razy, kuksańce, wyzwiska i zwycięskie biegi do koszyków z towarem. Jeśli nie, to niech spłonę w hutniczym piecu!

   Kiedy już wszystkie dzieci zostaną odprowadzone pod skrzydła pedagogów, kiedy zostaną już wybałuszone na wierzch wszystkie psie gały podczas porannego wypróżniania, czas zwalnia. Zaopatrzeni w wiktuały mieszkańcy rozchodzą się do swoich kuchni gdzie gotują obiady i oglądają powtórki telenoweli.
   Taki jest właśnie poranek na Manhattańskim blokowisku. Tak banalny, że aż niezwykły. Opisuję go, ponieważ prawdopodobnie nie zrobił  tego nikt inny i pewnie nie zrobi tego w przyszłości. Niech to miejsce ma swoje pięć minut w czeluściach globalnej sieci - jako świadek tych zdarzeń jestem winny zdania tej relacji.

2 komentarze:

  1. Świetny opis! Myślę, że częściej będę tu zaglądać :) I szkoda, że nie trafiłam tu wcześniej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Literacko bez zarzutu, bardzo dobrze, podoba mi się tekst. :)) P.S co do pułku blogerów... tłoku nie ma, a nawet portale miejskie czy te urzedowe czy społecznościowe też nie powalają ani ilością ani jakością.

    OdpowiedzUsuń