Pewnie byłoby sympatyczniej mieszkać w mieście, gdzie dzieje się tyle rzeczy, że nawet pułk blogerów nie dałby rady wszystkiego opisać. Niestety, nie ma się co oszukiwać, nie żyjemy w mieście, na które Google reaguje wypluciem z czeluści internetu zdjęć wspaniałych zabytków czy strzelistych nowoczesnych budowli. Nie czarujmy się - żyjemy w przeciętnej wielkości mieścinie, nawet jak na polskie warunki. Może dlatego jak wyjeżdżamy stąd to od razu wiemy, że nie jesteśmy w Dąbrowie, a jak wracamy to też od razu wiemy, że wróciliśmy. Ciekawe knajpy, gwarne ulice, artystyczne premiery, dziwacy w ekstrawaganckich strojach czy też szklane wieżowce.....wystarczy, to nie jest po prostu Dąbrowa. Chaotyczne strzępy XIX i XX wiecznych robotniczych osad stłamszone socjalistyczną gigantomanią przemysłową oraz domki, domiska, pseudo pałacyki zielonych przedmieść otaczające gierkowskie blokowiska to jest prawdziwa Dąbrowa Górnicza. To wszystko polukrowane jeszcze nieśmiałą i pełną niedociągnięć infrastrukturą miejską, która na razie miejscami wygląda w miarę sensownie.
Ktoś może mi zarzucić, że takie opisywanie DG to jak kopanie leżącego. Pastwienie się nad industrialnym tworem za to, że nie jest Paryżem albo chociaż Pragą. Więc jeśli nie pisać o mieście dobrze to może dać sobie spokój, bo wyrzucanie żali jest po prostu beznadziejne? Racja wyrzucanie żali jest beznadziejne, z tym że niedoskonałość naszego polepionego miasteczka, muszę to wyraźnie zaznaczyć, jest z jakiegoś powodu intrygująca. Nie rozumiem dlaczego, ale tak uważam. Nieszczególność tej przestrzeni zasługuje na uwagę tak samo jak Tadż Mahal a może nawet i bardziej. Więc dopóki będę dostrzegał w tym zużytym przez czas i ludzi miejscu, efemeryczny choćby przebłysk niezwykłości to dotąd będę mozolnie i pewnie niegramotnie o tym pisał.
Pora więc zacząć tę wędrówkę przez banalne krajobrazy w poszukiwaniu boskiej cząstki. Osiedle Sikorskiego czyli Manhattan wydaje się idealnym miejscem do takich wycieczek.

Pod ciucholandem uformowała się już kolejka, prawdopodobnie jest poniedziałek i będzie można przebierać w nowej dostawie tekstylnych okruchów z lepszego zachodniego świata. Wśród oczekujących, na których składają się w głównej mierze emerytki i gospodynie domowe nie ma jakiejś nerwowości , wszyscy spokojnie czekają trawiąc raczej w swoich głowach refleksje na temat konieczności kupowania używanych ubrań. Czy o tym marzyli? Całkowicie inna jest kolejka, a raczej tłum oczekujących na otwarcie Lidla. Ci naczytali się gazetek reklamowych, w których profesjonalna szlifierka jest tylko po 99 zł a całkowicie niezbędny do życia komplet męskiej bielizny termicznej już za 29,99 zł. Podpuszczeni przez reklamy w radiu i telewizji stoją teraz naładowani adrenaliną i czekają na otwarcie przeszklonych drzwi. Przysięgam - kiedyś nagram te razy, kuksańce, wyzwiska i zwycięskie biegi do koszyków z towarem. Jeśli nie, to niech spłonę w hutniczym piecu!

Kiedy już wszystkie dzieci zostaną odprowadzone pod skrzydła pedagogów, kiedy zostaną już wybałuszone na wierzch wszystkie psie gały podczas porannego wypróżniania, czas zwalnia. Zaopatrzeni w wiktuały mieszkańcy rozchodzą się do swoich kuchni gdzie gotują obiady i oglądają powtórki telenoweli.
Taki jest właśnie poranek na Manhattańskim blokowisku. Tak banalny, że aż niezwykły. Opisuję go, ponieważ prawdopodobnie nie zrobił tego nikt inny i pewnie nie zrobi tego w przyszłości. Niech to miejsce ma swoje pięć minut w czeluściach globalnej sieci - jako świadek tych zdarzeń jestem winny zdania tej relacji.
Świetny opis! Myślę, że częściej będę tu zaglądać :) I szkoda, że nie trafiłam tu wcześniej.
OdpowiedzUsuńLiteracko bez zarzutu, bardzo dobrze, podoba mi się tekst. :)) P.S co do pułku blogerów... tłoku nie ma, a nawet portale miejskie czy te urzedowe czy społecznościowe też nie powalają ani ilością ani jakością.
OdpowiedzUsuń