niedziela, 25 sierpnia 2013

Sacrum i Profanum w gołonoskich wspomnieniach

   Każdy ma swoją Dąbrowę złożoną w mozaikę niepowtarzalnych sekwencji przeżyć i zdarzeń. Czasami  wspomnienia są jednak zbieżne lub nawet wspólne dla wielu. Czy będzie też tak tym razem?  Mam nadzieję, że dla części czytelników tak. Czytelników-kompanów minionego dąbrowskiego czasu lat 80-tych i 90-tych.

   Pamięć ludzka to zaskakujące ustrojstwo. Luk i dziur pamięciowych  w mojej głowie jest więcej niż przed wojną biedaszybów na Podlesiu . Czasami jednak pamięć jest ostra jak widok z Małej Góry w kierunku południowym, gdy z zaskoczeniem odkrywamy że na horyzoncie widzimy postrzępione granie Tatr. Żeby troszeczkę wspomóc się w eksploatacji swojej pamięci wyposażyłem się w notes i długopis :-). Wyrobiłem sobie nawyk sięgania po ten oręż w momentach  takiej nieoczekiwanej przejrzystości umysłu. Dzięki temu moja osobista lista haseł, zdarzeń i obrazów z przeszłości znacząco się powiększyła.

   Sacrum i Profanum kształtuje nasze wspomnienia z lat 80-tych. Sacrum gdzie w centralnym miejscu stał kościół św. Antoniego przeniknęło się z socjalistycznym, betonowym, dąbrowskim Profanum. Z tego pomieszania wyławiam dawną aurę tajemniczości jaka otaczała ten kościół do którego byliśmy  (z różną determinacją) wysyłani na niedzielne msze przez rodziców. Często nie docieraliśmy na nie ponieważ ciekawsze było eksplorowanie okolicy.  Był jeden jednak wyjątek, gdy jak po sznurku szliśmy na nabożeństwo - Roraty. Wszystko przez lampiony, które zrobione przez nas z pomocą  rodziców z przejęciem wnosiliśmy w grudniowe wieczory na górkę.  Jak uroczo rozświetlały nam ciemną drogę te zasilane płaskimi bateriami żaróweczki. Potem całą mszę czekaliśmy na drogę powrotną, którą wydłużaliśmy w nieskończoność.

    Ciemność to był dla dzieciaków  pożądany stan. Czasami więc o te ciemności musieliśmy się postarać sami. Gdzieś na skrzyżowaniu dzisiejszej Alei Zagłębia Dąbrowskiego i Parkowej stała niepozorna metalowa szafka. W tej szafie znajdował się mały otwór - niczym zamek. Brakowało tylko klucza aby otworzyły się drzwi do innej rzeczywistości. Tym kluczem była...latarka. To nią świeciliśmy wieczorami w dziurę  a fotokomórka która tam się znajdowała "myśląc" że jest dzień wyłączała wzdłuż Czerwonych Sztandarów, Parkowej i Alei Zagłębia Dąbrowskiego latarnie. To dopiero była zabawa, żadnej skruchy czysta radość dziecięcej zgrywy i grandy.

   Skrucha dopadała nas kiedy indziej. Rzucała nas na kolana i składała ręce do modlitw błagalnych które słaliśmy do Matki Boskiej. Zasługa to koleżanek z podstawówki,  które autentycznie przejęte, płacząc wręcz alarmowały o końcu Świata. Wszystko przez powiększającą się rysę zauważoną na obrazie świętej Panienki w kapliczce tuż przy szkole podstawowej nr 18.  Zerkaliśmy przez okienko kapliczki na oblicze Matki Boskiej i gromadnie utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że rysa jednak się powiększa i dochodzi już prawie do serca. Miało to oznaczać niechybny koniec. Na szczęście nasze modlitwy zostały wysłuchane...

   Po jakimś czasie, gdy już zapomnieliśmy o naszych obietnicach składanych w obliczu apokaliptycznej trwogi wracaliśmy do dzikich zabaw. Niesamowitą, jakże niedopuszczalną i piętnowaną w dzisiejszych czasach rozrywką było podpalanie traw na Stepach ( o których pisałem już w poprzednich postach wspomnieniowych). Profanacja socjalistycznych nieużytków zaczynała się od wyłonienia nieszczęśnika, który musiał zdobyć zapałki. Nieszczęśnik taki zdobywał je zazwyczaj na dwa sposoby. Albo szedł do domu i po prostu podwędzał je rodzicom lub szedł do kiosku i nabywał drogą kupna, mówiąc że to dla rodziców. Dawniej sprzedawców w sklepach interesowały takie rzeczy.  Potem już było tylko gorączkowe podniecenie gdy zajmował się pierwszy łan i....bohaterska akcja gaśnicza. W roli dzielnych strażaków dąbrowskie dzieciaki, Straż Pożarna raczej nie jeździła do takich błahostek.  Przez nikogo niepokojeni ( nikt z takiego powodu nie dzwonił też na Milicję - z resztą skąd miał dzwonić?) przystępowaliśmy do działania. Wyposażeni w porzucone butelki wypełnione wodą z kałuż szliśmy do boju z żywiołem. Czasami gasiliśmy ogień butami a guma podeszew podgrzewała się boleśnie. Kiedyś podczas takiego kontrolowanego pożaru los się do mnie uśmiechnął... znalazłem porzucone w krzakach drzwi od Syreny 105L. Wspaniale nadawały się do tłumienia ognia.  Dzieci gorszego Boga? Nie... to dzieciaki  z betonowych socjalistycznych osiedli.

    Z kazań mszalnych dzieciństwa nie pamiętam zbyt wiele. Podobnie jak z nauk podczas lekcji religii. Mam za to w pamięci słodycz zakazanego owocu wspinania się po drewnianych  schodach prowadzących na balkon w kościele św. Antoniego. Z jakiegoś bliżej nie znanego mi powodu księża zabraniali dzieciom tam przebywać, starając się raczej stłoczyć dziatwę w okolicy ołtarza nawy głównej. Kiedyś z dwójką kolegów po mszy niedzielnej wślizgnęliśmy się na krętą klatkę schodową prowadzącą do kościelnego balkonu  licząc na to, że organista mający tam swoje stanowisko jest nieobecny. Ruszyliśmy w nieznane wprowadzając wysłużone schody w stan niepokojącego skrzypienia.  Jakież było nasze zdziwienie gdy u celu tej podroży czekał na nas z rozwartymi ramionami  organista Piotr. Początkowo myśleliśmy, że wyciąga ku nam tylko jedną rękę pokazując na drzwi wyjściowe. Wiem, że w dzisiejszych czasach takie przyjazne gesty ze strony przedstawicieli kleru względem dzieci kojarzą się raczej dosyć jednoznacznie ale w tym przypadku ten stary zakonnik-organista miał jak najbardziej czyste intencje. Specjalnie dla nas wymiótł na organach solówkę a potem zeszliśmy z nim do zakrystii gdzie pozwolił nam zadzwonić  na koleją sumę (dzwony uruchamiało się elektrycznie). To było coś.

    Na dole u podnóża kościelnej góry socjalistyczne blokowisko. Po pracy w socjalistycznych zakładach- rozrywki ludu pracującego. Jak rozrywki to alkohol a jak alkohol to butelki po nim w krzakach i zaroślach tu i ówdzie. My te butelki kiedyś postanowiliśmy pozbierać. Kierowaliśmy się zdecydowanie chęcią zysku niż troską o ekologię. Na ulicy Kościelnej  był skup butelek, wystarczyło więc tylko przejść się po zakamarkach gołonoskich i spieniężyć znalezisko.

Tutaj kiedyś był skup butelek


Uwijaliśmy się przez połowę wolnej soboty taszcząc na koniec tej dniówki zdobyczne butelki do punktu skupu. Było warto. Zarobione pieniądze wydaliśmy w najbliższym sklepie spożywczym gdzie kupiliśmy po  oranżadzie, którą wypiliśmy przed sklepem.










Potem udałem się do kiosku Ruchu i zakupiłem sobotnie wydanie "Świata Młodych"












Ktoś pamięta jeszcze jaką fajną gazetą był "Świat Młodych" ? Są momenty kiedy mi go brakuje ;-)
W każdym razie po tym zakupowym szaleństwie zostało mi jeszcze trochę złotówek do wydania w Składnicy Harcerskiej. Choć na finkę mi już nie wystarczyło.

    Przeplatając wspomnieniowe Sacrum i Profanum wspomnę jeszcze wędrówkę obrazu Matki Boskiej od bloku do bloku, od mieszkania do mieszkania. W każdym zatrzymywał się na kilka dni a jego wędrówka odbywała się przy podniosłej adoracji w której udział brali sąsiedzi i znajomi. Do dzisiaj pamiętam ten obraz a dokładnie połyskujące na nim zawieszone medaliki i różańce których nagromadzenie w takiej ilości widziałem pierwszy raz w życiu. 

4 komentarze:

  1. Fajne wspomnienia :)) Zostałes zalinkowany ;) Pozdrowienia z Sosnowca.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak ciekawie pisałeś,ale niestety w sierpniu zakończyłeś swoją działalność.Co się stało?

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie zakończłem działalności - klasyczny brak czasu dał mi mocniej niż zwykle w kość w osostnim miesiącu;-) W najbliższy weekend nadrabiam zaległości :-)

    OdpowiedzUsuń